podróże

20 paradoksów i irlandzkich szaleństw

Lubię tę Wyspę. Ale czasem zupełnie nie rozumiem, o co tu chodzi! No bo posłuchajcie...

  •  Pory roku są czasem zupełnie pomieszane, a lato i zima tylko tym różnią się od wiosny i jesieni, że troszeczkę rzadziej pada... Choć tak naprawdę nie przesadzę, jeśli napiszę, że występuje tu tylko jedna pora roku... deszczowa. Każda inna pogoda jest odstępstwem od normy.

  • Śnieg pada tu bardzo rzadko. Owszem, temperatury schodzą do zera, czasem nawet do -1 lub -3 stopni, ale... najczęściej na tym się kończy. Niech to Was jednak nie zwiedzie. Zamieszkujący wyspę Polacy często powtarzają, że tutaj zimą jest zimniej, niż u nas w Ojczyźnie! Mają rację. U nas mróz jest suchy, tutaj jest wilgotny, przez co ma się wrażenie, że przenika aż do kości. Brrrrr....

  • A skoro już mowa o śniegu, to muszę napisać, że tutaj nie ma zimowych opon, a tubylcy zupełnie nie wiedzą, jak jeździć autem, gdy drogi są oblodzone. Kiedy mój chrześniak obchodził kilka lat temu swoje pierwsze urodziny, hrabstwo Kerry i Limerick było zasypane dziesięcio-centymetrową warstwą śniegu. Mieszkamy w wyżynnej miejscowości i żeby się z niej wydostać najpierw musimy zjechać ze stromej górki, żeby później wjechać pod dużą górę. Wszystko szło dobrze i już-już mieliśmy się rozpędzić, żeby wspiąć się autem na górę, kiedy utknęliśmy za samochodem, który ślizgał się jak oszalały. Co się okazało? Jego opony były tak łyse, że sterczały z nich druty!
Paradoksy Irlandii
  • O każdej porze roku można tu spotkać ludzi w krótkich rękawkach, sandałach, czy miniówkach. Latem to jeszcze ujdzie, bo czasem jest ciepło (!), ale zimą dziewczyny trzęsą się jak osiki, ale kurtki czy płaszcza nie założą. Ba! Nawet ich przy sobie nie mają. Największym szokiem jest dla mnie jednak chodzenie na bosaka...

  • 2-4 nad ranem w weekend. Irlandczycy wracają po imprezie do domów. Dziewczyny niosą buty w rękach i idą boso. Napiszę tylko tyle... poobklejane gumami do żucia chodniki (PS. Za wyplucie gumy na chodnik grozi kara pieniężna!), wymiociny, stłuczone butelki, śmieci, temperatura do 10 stopni... Wyobrażacie sobie to?

  • Kilkumiesięczne niemowlaki mają gołe stopy i głowy. Dlaczego? Bo od noszenia czapeczki włosy robią się ‘brzydsze’, a bez bucików dziecko się hartuje... Oczywiście latem to przejdzie, ale zimą mnie zawsze szokuje.

  • Czy wyszlibyście kiedyś w pidżamie na miasto? Co musiałoby się stać, żebyście tak się publicznie pokazali? Bo wiecie... tutaj to jest na porządku dziennym. Już się nawet temu nie dziwię, choć raz się prawie udusiłam kurczakiem słodko-kwaśnym widząc, jak dziewczyna ubrana w różową pidżamę w białe serduszka wchodzi do chińskiej restauracji odebrać zamówienie. Czasem widzę w sklepach matki z dziećmi – wszyscy w brudnych pidżamach... o 3 po południu! Czy Wy wiecie, o co chodzi, bo ja nie mam zielonego pojęcia?
Paradoksy i szaleństwa Irlandii
  • To samo tyczy się papilotów. Matki, żony, córki, ciotki, babcie przed imprezą zawijają papiloty i paradują tak cały dzień po mieście.

  • Noszenie dresów jest również na porządku dziennym. Panowie często ubierają koszulki z kolorami ulubionej drużyny piłkarskiej, panie chodzą w nich 24/7.

  • Prawie połowa moich irlandzkich znajomych sprząta w swoich domach raz na kilka tygodni.

  • Czy wiedzieliście, że po Irlandii można jeździć samochodem nawet, gdy obleje się kurs na prawo-jazdy?

  • Niektóre drogi są tak wąskie, że zbliżając się do zakrętu trzeba zatrąbić, żeby dać znać ewentualnemu kierowcy jadącemu naprzeciw, że nadjeżdżamy.

  • Ludzie bezrobotni jeżdżą najnowszymi samochodami...

  • W blokach nie wolno trzymać psów.

  • Kupno coca-coli lub innego gazowanego napoju w barze jest droższe od kupna piwa!
Paradoksy irlandzkie
  • Słodycze w sklepach są tańsze od warzyw i owoców.

 

  • Osoby bezrobotne lub z kartą medyczną płacą tylko kilkaset euro za sztuczne zapłodnienie, podczas gdy pracujące muszą zapłacić kilka tysięcy.

 

  • W barach wieczorem muzyka jest puszczana tak głośno, że trzeba krzyczeć, żeby z kimś porozmawiać.

 

  • Drzwi otwierają się zawsze do środka. Osoby o większej tuszy mają problem z wejściem do mikroskopijnych wielkości publicznych toalet.

 

  • Okna otwierają się na zewnątrz... Mieszkanie na wyższym piętrze równa się brudnym oknom. No bo jak tam wsadzić rękę, żeby je umyć?

O innych moich spostrzeżeniach na temat Irlandii przeczytacie w poście Irlandia: tutaj trawa jest zawsze bardziej zielona, a niebo bardziej błękitne oraz 15 rzeczy, których nauczyłam się przez lata mieszkania w Irlandii.

Jestem ciekawa, jakie są Wasze lub Waszych znajomych spostrzeżenia odnośnie tej Wyspy? Są pozytywne czy negatywne?


Sycylia: moje przygody, podróże i wrażenia

Gdzie pojedziemy na wakacje? To pytanie nie schodziło nam z ust od końca maja. Ja chciałam do Szwecji, on w ciepłe kraje. Po raz pierwszy nie mogliśmy zadecydować jak i gdzie spędzimy nasz letni urlop! Tydzień do urlopu... pięć dni... cztery... No to gdzie lecimy? Z decyzją czekaliśmy aż do ostatniej chwili. W niedzielę wylatywaliśmy, ale dopiero w czwartek zabukowaliśmy bilety... A raczej mąż zabukował bez mojej wiedzy. No, niech mu będzie. Szwecja nie zając, nie ucieknie. Sycylio, nadlatujemy!

Plaża Isola Bella

Plaża Isola Bella

Po czterech godzinach lotu, wysiedliśmy z samolotu tylko po to, aby uderzyła nas... fala gorąca. To było podobne do tego, co czuje się podczas wizyty w palmiarni: wchodzimy do nowej strefy i od razu jesteśmy otoczeni ciepłym, klejącym się wręcz powietrzem. Muszę przyznać, że była to bardzo miła odmiana po dość chłodnej i deszczowej Irlandii. Jeden zero dla męża :)

Moje wrażenia z Taorminy

Zatrzymaliśmy się w typowo turystycznym miasteczku – w Taorminie. Położona pomiędzy wybrzeżem, a niskimi górami, była gwarancją cudownych widoków każdego dnia, ale i niezłego treningu: ponieważ Taormina została praktycznie zbudowana na górze, aby gdzieś się dostać trzeba było pokonać mnóstwo schodków lub wchodzić ciągle pod górę lub z górki. Na przykład aby zejść z centrum miasta na plażę można było iść schodami, krętą drogą lub zjechać... kolejką linową.

Za dnia miasteczko turystyczne, wieczorem zamieniało się w rewię mody: na główną ulicę wychodziły setki wystrojonych ludzi w poszukiwaniu restauracji lub kolejnego markowego sklepu. A musicie wiedzieć, że Taormina słynie z obu. Nie mogłam uwierzyć, ze w tak małym mieście jest ponad 90 restauracji! I każda zdawała się być ciągle okupowana klientami. Ale po pierwszym posiłku zdałam sobie sprawę dlaczego – nigdy jeszcze nie jadałam tak pysznej pizzy z wędzonym łososiem, lub tak cudownie pistacjowych lodów! Na samym końcu głównej ulicy odkryliśmy małą knajpkę o nazwie C&G z ręcznie robionymi przysmakami: od rzeczonych lodów, po wszelkie czekoladowe i pistacjowe desery, aż po niesamowicie mocne drinki. Od razu stała się naszą ulubioną i już nigdy nie zamawialiśmy deseru w restauracji: w zamian szliśmy do C&G, tym bardziej, że ilekroć coś kupowaliśmy, dostawaliśmy extra przekąski!

Naszym planem na ten tydzień było wypożyczenie auta i podróżowanie po wyspie. Szybko jednak zrezygnowaliśmy z tego planu: zabrakło nam jaj. Kto kiedykolwiek był na Sycylii, wie dlaczego. Nigdy jeszcze nie widziałam tak szalonych kierowców! Bez zapiętych pasów (po tym od razu można rozpoznać, kto jest turystą, a kto tubylcem), ciągle na telefonie, bez przestrzegania jakichkolwiek przepisów drogowych (nie żartuję!) i przede wszystkim bez używania hamulców (jeżdżących z krętych gór na łeb na szyję). Czyli podsumowując: każdy jeździ, jak mu się podoba. Nie... to nie dla nas. Po Sycylii poruszaliśmy się bezpieczniejszymi autobusami i łodziami. I też dojechaliśmy, gdzie mieliśmy dojechać :)


Sycylia2.jpg

Krajobrazy na wyspie zmieniają się jak w kalejdoskopie: po jednej stronie wulkanu Etna wszystko jest zielone i kwitnące, po drugiej kaktusowe i kamieniste. Coś niesamowitego. Od naszego przewodnika podczas podróży na Etnę dowiedziałam się, że lawa po latach działa jak najlepszy nawóz na świecie: wszystko rośnie większe i smaczniejsze. Teorię tą potwierdziły nasze owocowe zakupy: jeszcze nigdy nie jedliśmy tak pysznych i słodkich czereśni, moreli i nektarynek! Arbuzy i cytryny z kolei były ogromne: ze dwa razy większe od tych, jakie normalnie kupujemy w sklepach. Czułam się jak w raju. Owocowym raju.

Kolejnym niesamowitym przeżyciem była dla nas bliskość wulkanu Etna i Stromboli, które wybuchają co kilka minut. Za dnia widać tylko unoszący się z nich dym, ale wieczorem ‘z bliska’ można podziwiać wydobywające się z nich ogniste łuny.

6 dziwnych faktów, których nauczyłam się o Etnie:

  1.  Ogromnym zaskoczeniem były dla mnie dźwięki wybuchów do złudzenia przypominające te, które słychać podczas burz w ciepłe, letnie dni.
  2. Czy wiedzieliście, że pomimo tego, że oba wulkany nadal są aktywne, u ich podnóża są położone całe wioski i miasteczka? Zapytani o to sycylijczycy odpowiadają, że wiodą tu zbyt dobre życie, żeby się przenosić. Pisałam już o niesamowicie uprawnej ziemi: to ona jest przyczyną, dla której tubylcy żyją tak blisko tej potężnej i nieprzewidywalnej mocy. Myślę, że po tym, jak udało im się oszukać wulkan w latach 90 stali się bardziej pewni siebie... Kiedy wulkan wybuchnął, lawa grubości prawie 10 metrów potrzebowała prawie roku, aby niebezpiecznie zacząć zbliżać się do pobliskiego miasteczka. Inżynierowie zrobili pewien eksperyment, który uratował miejscowych i ich dobytek: od strony miasta przy kraterze wrzucili ogromne bloki betonu, aby od przeciwnej strony wrzucić dynamit. Wypływ lawy został przekierowany w przeciwnym kierunku. Miasto zostało uratowane, ale po dziś dzień widać niezarośnięte jeszcze czarne znaki po tamtej lawie...
  3.  Im bliżej wulkanu, tym inny zapach i smak ma powietrze... Podnóże zarośnięte jest kwitnącymi na żółto krzakami, które nadają powietrzu upajający, słodkawy zapach. Z tej okolicy słyną sycylijskie miody, których można za darmo posmakować w pobliskich sklepach z pamiątkami. Trochę wyżej powietrze staje się bardziej suche o delikatnym posmaku gazu. Jeszcze wyżej robi się zimno i baaaardzo wietrznie. W ciągu dnia zaobserwowaliśmy kilka latających, słomkowych kapeluszy, które wiatr zerwał z głów turystów.
  4. Pozytywnie zaskoczyła mnie ilość Polaków: miałam wrażenie, że byli wszędzie. Pani Kasia za ladą sklepu z pamiątkami (pozwoli Wam wejść do toalety bez opłaty), kierowcy autobusów relaksujący się w knajpkach, turyści... Okazuje się, że Etna jest u nas bardzo popularna :D
  5. Ciekawym zjawiskiem, które zaobserwowałam u podnóża wulkanu to ogromne kokony, które dostrzegłam na drzewach iglastych. Były jasne i wielkości dłoni dorosłego mężczyzny. Zaintrygowały mnie... Cóż to takiego? Czyżby uprawne gleby sprawiły, że to zalążki wielkich szyszek? Nic bardziej mylnego. To kokony gąsienic, które są zmorą okolicznych lasów. Po wykluciu dosłownie zjadają drzewo.
  6. Przy szczycie wulkanu można zaobserwować z daleka białe plamy: to śnieg, który często leży tam cały rok. Zimą, gdy jest go więcej turyści z całego świata zjeżdżają się, aby pojeździć tam na nartach.
Jeden z kraterów wulkanu Etna

Jeden z kraterów wulkanu Etna

Flora pokrywająca kratery

Flora pokrywająca kratery

NIeaktywne kratery i 'księżycowy' krajobraz

NIeaktywne kratery i 'księżycowy' krajobraz

Jednym z najciekawszych i zarazem najpiękniejszych dni był dla nas ten spędzony na łodzi, gdy pływaliśmy po morzu i zwiedzaliśmy dwie pobliskie wysepki: Stromboli i Panarea. Panarea prawie jak raj na ziemi. To jedno z tych miejsc, w które chciałoby się uciec i zapomnieć o świecie: malutkie białe domki, lazurowe morze, przyjaźni tubylcy i cudne, cudne widoki. Przysięgłabym, że w pewnym momencie zobaczyłam Julię Roberts – to tylko potwierdziło moją teorię, że stąd się nie ucieka. Tu się przyjeżdża, żeby uciec.

Ciekawostką o wyspie jest fakt, że nie ma na niej samochodów. Wszyscy poruszają się skuterami lub mini-ciężarówkami, które pełnią różne funkcje: od taksówek aż po samochody dostawcze.

sycylia_podróże_taormina2.jpg
Paranea, Sycylia
Tutaj nawet skrzynki elektryczne są niepowtarzalne!

Tutaj nawet skrzynki elektryczne są niepowtarzalne!

Niemiło zaskoczyła mnie Catania. Nie znalazłam w niej nic godnego uwagi... czy coś mi umknęło? Mnóstwo bloków, zniszczonych budynków i śmieci na ulicach. Ostrzegaliście mnie przed Catanią na Facebooku, gdy zapytałam, które części Sycylii są godne uwagi, ale... chciałam się przekonać na własnej skórze, czy to prawda. Tak, to prawda :) Spędziliśmy tam pół dnia i oprócz pysznego obiadu w przytulnej restauracji przy wybrzeżu (filet z tuńczyka – palce lizać!) nic innego z Catanii nie utkwiło mi w pamięci. Szkoda...

Palermo z kolei poznaliśmy od ‘świętej’ strony... nasza przewodniczka pokazywała nam coraz to kolejne katedry i kościoły... Muszę jednak przyznać, że było co oglądać. Budynki bogate w architektoniczne detale pomieszane były z tymi prostymi, ozdobionymi graffiti. Typowa mieszanka pięknie-brzydko, którą tak często można oglądać w wielkich miastach. Pisałam już o tym po mojej pierwszej wizycie w Londynie. Początkowo nie byłam do tego przekonana, ale im więcej o tym myślałam, tym pewniejsza byłam, że tylko przy brzydkich rzeczach można naprawdę docenić te piękne... Jestem ciekawa co Wy o tym myślicie, oczywiście jeśli jeszcze nie uciekliście przerażeni długością tego posta (to chyba najdłuższy w kilkuletniej historii bloga).

Teraz głos oddaję zdjęciom: one opowiedzą Wam więcej o moim urlopie niż tysiąc słów (a raczej 1252 słowa do tej pory). 

sycylia_podróże_taormina8.jpg
Desery i przekąski w C&G

Desery i przekąski w C&G

Widok na wyspę i wulkan Stromboli

Widok na wyspę i wulkan Stromboli

Stromboli za dnia

Stromboli za dnia

Stromboli wieczorem: dopiero wtedy widać wydobywającą się lawę.

Stromboli wieczorem: dopiero wtedy widać wydobywającą się lawę.

Wyspa Stromboli

Wyspa Stromboli

Mini-ciężarówki są oprócz skuterów jedynym środkiem transportu na wyspach

Mini-ciężarówki są oprócz skuterów jedynym środkiem transportu na wyspach

sycylia_podróże_Panarea8.jpg
Stromboli o zachodzie słońca

Stromboli o zachodzie słońca

Katedra w Palermo

Katedra w Palermo

Katedra w Palermo

Katedra w Palermo

Stare uliczki Palermo... czułam się jak w Brazylii!

Stare uliczki Palermo... czułam się jak w Brazylii!

Palermo
Wybrzeże Taorminy

Wybrzeże Taorminy

Kamienista plaża w Taormina

Kamienista plaża w Taormina

Plaża Isola Bella, Taormina
Teatr Grecki w Taormina, Sycylia
Taormina o wschodzie słońca

Taormina o wschodzie słońca


Paryż moimi oczami

Byłam w Paryżu. Jednym z najsłynniejszych miast świata. Czy mi się podobało? Owszem? Czy chciałabym tam wrócić? Hell, yeah! To jest jedno z tych miejsc, o których każdy ma własne zdanie. Jedni są zachwyceni, inni narzekają. Jednak trzeba było pojechać i wyrobić sobie własne. Oczywiście, były momenty, kiedy coś mi się nie podobało lub mnie zaskoczyło, ale pokażcie mi miejsca idealne.

Pisałam już w ostatnim poście, co najbardziej spodobało mi się w stolicy Francji: architektura. Nie wspomniałam jednak o tym, jak łatwy Paryżanie mają dostęp do kultury i sztuki! W każdą pierwszą niedzielę miesiąca wstęp do zdaje się wszystkich muzeum (w tym Luwru) jest darmowy. Nic, tylko korzystać! Nam niestety nie udało się z tego skorzystać, obiecałam sobie jednak, że jeszcze tam wrócę. Wszak z Luwrem jeszcze nie skończyłam, nie mówiąc już nawet o innych muzeach, których nie zobaczyliśmy ograniczeni czterodniowym pobytem.

Wiecie, co jeszcze jest fajne w Paryżu? Zieleń. Ile tak wielkich miast może się pochwalić tak ogromną ilością drzew i kwiatów rosnących na ulicach? Ile tyloma parkami, skwerami, czy mnóstwem roślin na balkonach? W Paryżu roślinność jest wszędzie. Niby nie rzuca się w oczy, ale jednak ciągle gdzieś jest i to jest fajne. 

Bardzo nieprzyjemnie nastomiast zaskoczyło mnie metro. Brudne, zapleśniałe podziemne korytarze, okropne połączenia komunikacyjne i stacje, na których nie zawsze można kupić bilet! Tylko z tych przyczyn pierwszego dnia nawaliliśmy i nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich zaplanowanych przeze mnie atrakcji. Błądząc w tą i we wtą straciliśmy mnóstwo czasu i energii. Zmęczeni wcześniejszym lotem do Paryża, a także zrezygnowani i zawiedzeni niepowodzeniem udaliśmy się na spoczynek.

Śmiechy, niedowierzanie i szok towarzyszyły nam cały kolejny dzień. Tym razem zaplanowałam dla nas wizytę w Disneylandzie. Jeśli myślicie, że to atrakcje tylko dla dzieci, jesteście w błędzie. Szalone roller-coastery, domy strachów, kolejki, karuzele, restauracje, sklepy... a wszystko to w cukrowo-bajkowej wersji Disney. Czas oczekiwania w kolejce do atrakcji czasem był porażający (nawet do 90 minut!), ale za sprawą biletów Fast Pass, które umawiały nas na daną godzinę czas oczekiwania skracał się do pół godziny. Niemniej świetnie spędziliśmy czas, choć żeby wszystko zobaczyć potrzeba co najmniej kilku dni. Ziemie należące do paryskiego Disneylandu obejmują powierzchnię 19 km kwadratowych! A gdy pomyślicie sobie, że już wszystko widzieliście, park zaskoczy Was raz jeszcze. Tym razem ogromną paradą rodem z Rio de Janerio ze wszystkimi postaciami ze znanych bajek Disney’a okraszonych mega pozytywną muzyką. Było tak wesoło, tak kolorowo i tak szalenie, że miałam łzy w oczach. Serio! Mój mąż się ze mnie śmiał, a ja... No cóż. Wzruszyłam się :D W nagrodę (a może za karę?) dostałam tak wielką watę cukrową, że nie mogłam jej dojeść! Błogość. Czułam tylko błogość. Czy tak wygląda raj?

Nie mam wielu zdjęć z tego dnia... zajęta byłam ciągłym wykrzykiwaniem „ojej!”, jedzeniem słodkości i spędzaniem czasu najpierw w kolejkach, a później na karuzelach, w domach strachów.... Jeśli kiedykolwiek będziecie w Paryżu, musicie zobaczyć Disneyland na własne oczy! My kupiliśmy bilety na jednen dzień na dwa parki i z darmowym autobusem jadącym do i z parku. Jedyne, za co będziecie musieli zapłacić w środku, to jedzenie i zakupy, jeśli będziecie takowe chcieli zrobić. Reszta jest wliczona w cenę biletu. Jako ciekawostkę Wam napiszę, że w parku przeważali wbrew pozorom... dorośli!

Trzeciego dnia w Paryżu zobaczyliśmy praktycznie wszystkie najważniejsze zabytki i miejsca za sprawą sprytnego Hip Hop busu. Płaci się za bilet za cały dzień i można z niego wysiadać i wsiadać z powrotem ile dusza zapragnie. Dojedzie się w ciekawe miejsce: wysiadka. Zobaczy – wsiadka i jazda w kolejne. Busy krążą co 15 minut, więc są bardzo dogodne. Świetna sprawa, gdy ma się tylko kilka dni w mieście i gdy chce się je wykorzystać na maksa! Zaletą busów jest otwarte piętro, z którego można wszystko dokładnie zobaczyć oraz radio w kilku różnych językach, którego słucha się przez podłączone słuchawki, a które opowiada o zbliżających się zabytkach i muzeach. W przerwach lecą francuskie piosenki. Moją ulubioną była ‘Summer in Paris’.

Pod Moulin Rouge wysiedliśmy głodni. Niestety z tamtejszej restauracji nie skorzystaliśmy, bo płacenie 180 euro za kolację za osobę było dla nas stanowczo zbyt dużą kwotą. Owszem, może i warto zobaczyć, zasmakować i posłuchać, o co tyle szumu, ale wiecie co? Mona Lisa jest sławniejsza od Moulin Rouge, a nie życzy sobie tyle za obcowanie z nią! Objad zjedliśmy w pobliskiej restauracji. Były steki, był kurczak z grilla, kawa, lody i moje ulubione creme brulee. Wszyscy wyszliśmy zadowoleni i z pełnymi brzuchami. Stamtąd przespacerowaliśmy się do magicznej dzielnicy Montmartre. Pozytywnie zakręceni ludzie, piękne widoki i wspaniała, klimatyczna okolica. Jakże się cieszę, że posłuchałam Waszych rad i wybrałam się tam z moimi znajomymi. Żałuję tylko, że było już tak późno i dłużej nie błądziliśmy po tych pięknych uliczkach. 

francja_podroze_142.jpg

Moje wrażenia z Paryża. Wieża Eiffla

Kilka tygodni temu razem z koleżanką i naszymi mężami postanowiliśmy wybrać się na krótki urlop. Wybraliśmy Paryż, skuszeni tanimi biletami lotniczymi i niedrogim i czystym hotelem, który znaleźliśmy niedaleko centrum. Takiej okazji nie mogliśmy przegapić, tym bardziej, że żadne z nas w Paryżu jeszcze nie było. Czy było warto? Zapraszam Was do dalszej lektury tego posta, okraszonej zdrową dawką zdjęć.


Cały pobyt zaplanowałam tak, abyśmy maksymalnie wykorzystali te cztery dni i zobaczyli najsłynniejsze zabytki i zakamarki stolicy Francji:

Piątek: Katedra Notre Dame, Musee Rodin i zakupy z wizytą w sklepie Merci.

Sobota: Disneyland

Niedziela: Wieża Eiffla i Hip Hop Bus

Poniedziałek: Luwr

Narzuciłam nam niezłe tempo, ale było warto! Paryż nas tak bardzo zachwycił, że szybko przyłapaliśmy się na tym, że się ciągle o coś potykamy! Chodziliśmy z głowami zadartymi do góry upajając się piękną architekturą miasta, nieświadomi niebezpieczeństw czyhających na nas na chodnikach: krawężniki, barierki, nogi innych ludzi...

Pierwszymi rzeczami, które nas uderzyły po wyjściu z autobusu w stolicy był smród spalin i ogromna kolejka do metra. Do spalin nasze nosy po chwili się przyzwyczaiły, ale kolejki po kilku dniach stały się męczące do tego stopnia, że z niektórych wizyt zwyczajnie zrezygnowaliśmy zniechęceni kolejnym długim oczekiwaniem. I nie mówię tu już tylko o metrze, ale o prawie każdym zabytku i słynniejszym miejscu Paryża. Po naszym ostatnim urlopie w Londynie, gdzie spotkaliśmy się z tym samym problemem, wyrobiliśmy w sobie nawyk wczesnego wstawania i stania w kolejce na pół godziny przed otwarciem. W ten sposób nie tylko oszczędzaliśmy czas, ale i mieliśmy większy spokój zwiedzając.


Przed wylotem kupiłam dla nas i wydrukowałam wszystkie potrzebne bilety: do Disneylandu, Luwru, Hip Hop Busu... jedynym, którego nie kupiłam z wyprzedzeniem był ten na wieżę Eiffla. W niedzielę na godzinę przed otwarciem wejścia na wieżę ustawiliśmy się w już uformowanej kolejce. Pół godziny po otwarciu zapakowani jak sardynki w puszce, staliśmy w windzie jadącej na drugie piętro. Stamtąd windą na szczyt. Nie mam lęku wysokości, ale na widok zmniejszających się w dole budynków przeszły mi ciarki po plecach. Jak się okazało, nie tylko mnie, bo wszyscy nagle zamilknęli... Zapadła cisza przerywana tylko dźwiękiem szybującej w górę windy... klik.... klik klik... klik. Gdy tylko wyszliśmy z windy, poczuliśmy przejmujące zimno i wiatr. Na szczycie bez kurtki lub płaszcza ani rusz!

Widoki jednak... coś pięknego. Wspaniale widzieć perfekcyjnie zaplanowaną panoramę miasta z wszystkimi domami w tym samym beżowym kolorze, które tylko dodają miastu uroku. Część z wieżowcami została sprytnie zbudowana z dala od centrum, dzięki czemu panorama jest niezakłócona. Widzicie ten wielki, pojedyńczy wieżowiec, który jakby znalazł się tam przypadkiem? Tuż obok niego stoi nasz hotel Waldorf Montparnasse.

Zakup biletu pod wieżą okazał się 1 euro droższy od tego w Internecie: 16 euro za osobę. Jeśli tak jak ja nie lubicie stać w długich kolejkach, macie jeszcze jedną, inną szansę dostania się na szczyt wieży. Ustawcie się pod okienkiem sprzedającym bilety na schody na drugie piętro. Gdy już się tam wdrapiecie, bez prawie żadnej kolejki kupicie bitel do windy jadącej na szczyt. I zanim zapytacie... niestety nie ma możliwości dostania się schodami na szczyt. Trzeba wjechać windą.

Wybraliśmy sobie najpiękniejszą porę roku na zwiedzanie Paryża: każdego dnia witało nas słońce i 18 stopniowe ciepło, krzewy zaczęły się pięknie zielenić, a drzewa obrosły różowymi kwiatami. Wieża Eiffla, tak znienawidzona przez Paryżan, stała się dzięki temu jeszcze piękniejsza.

Czy to przereklamowana atrakcja? Mnie oszołomiły w niej dwie rzeczy: że ‘zwykła’ wieża stała się tak znaną wizytówką miasta i to, w jaki sposób została zbudowana. Świadomość, że to była pierwsza konstrukcja tego typu, i że po latach nadal stoi mocno na ziemi, jest dla mnie czymś niesamowitym. W latach, gdy nie było takich narzędzi i technoligii, jakie mamy teraz, zbudowano najpiękniejsze budowle. Wszczęłam na ten temat rozmowę ze znajomymi i mężem. Razem zgodnie stwierdziliśmy, że w dzisiejszych czasach wszystko jest budowane, żeby tylko było zbudowane: rach, ciach i gotowe. Żadnych zdobień, urozmaiceń... proste ściany, dach, drzwi i okna. Jak bardzo jesteśmy biedni.

Jedno jest pewne – naprawdę warto było zobaczyć tę budowlę na własne oczy i przekonać się, o co tyle szumu. Cudownie było dotknąć jej zimnych, stalowych elementów wiedząc, że miliony dotykały jej przede mną. A czy romantyczna? Ja nie widziałam w niej nic extra-romantycznego. Mam wrażenie, że w dzisiejszych, zalatanych czasach szukamy romantyzmu na siłę, bo zwyczajnie nie mamy na niego czasu.

Jestem ciekawa Waszych wrażeń z tego miejsca. Podobało Wam się, czy byliście zawiedzeni?Zapraszam Was jutro na kolejną dawkę moich wrażeń z Paryża!