sklep

Cudze chwalicie... a na swoje narzekacie

Wiecie, co mnie denerwuje u Irlanczyków? To, że narzekają na pogodę. Tak bardzo przyzwyczaili się do deszczów i ponurych dni, że nawet w suchy, pochmurny dzień, powtarzają jak mantrę jakąś:

– Ale dziś brzydka pogoda.

Aż chce się krzyczeć! Przecież akurat tego dnia nie padało!

Pod tym względem my, Polacy, jesteśmy do nich podobni. Lubimy narzekać :) Na wszystko. A im więcej powodów do marudzenia, tym lepiej. Wiecie, czego mam dosyć? Powtarzania, że w Polsce nie ma fajnych dodatków do domu. Smęcenia, że u nas nigdy nie można znaleźć nic ciekawego i zazdroszczenia tym, którzy mają, bo sobie przywieźli zza granicy. Dawno nie słyszałam takich bzdur. Cudze chwalicie, a swego nie znacie! Przyzwyczajenie sprawiło, że widzicie deszcz w suchy dzień.

Świetne sklepy internetowe z dekoracjami i meblami do domu dwoją się i troją jak grzyby po deszczu. Nic, tylko wybierać i przebierać. Poduszka w chevron? Tapeta w ikat? Dywan w graficzne wzory? Nic prostszego. I to w praktycznie każdym możliwym kolorze! Urządzanie wnętrz w Polsce jeszcze nigdy nie było tak proste.

Moja misja – wybrać sobie jeden sklep internetowy i urządzić dwa różne pomieszczenia znalezionymi w nim dekoracjami. Mój cel – atak koloru!

Na pierwszy rzut biuro domowe, lub według polskiej rzeczywistości – kącik do pracy. Drugim pokojem jest tak zwany ‘duży pokój’, czyli elegancko mówiąc salon.

Wybrany sklep - Zalando.

Okazuje się, że jak się chce, to można. Nawet w Polsce!

reklama138.jpg
reklama136.jpg
reklama135.jpg

Laurze Ashley mówię NIE!

Zdjęcie z internetowego katalogu Laury Ashley, ze strony 49Tydzień temu razem z moją przyjaciółką, a zarazem przyszłą druhną na moim ślubie, postanowiłyśmy zrobić wypad na miasto. Pooglądałyśmy buty, sukienki na ślub (dla niej), aż w końcu trafiłyśmy do Laury Ashley. Każda z Was zna tą nazwę, prawda? Jest to ekskluzywna marka kojarzona z pięknymi przedmiotami do dekoracji domu, biżuterią oraz odzieżą. Pierwsze wrażenia były dobre - zachwycałam się pięknymi, choć dość drogimi drobiazgami, starannie udekorowanym sklepem oraz pięknymi zapachami, które roznosiły się po sklepie za sprawą perfum dla domu. Jednak gdy zaczęłam przyglądać się bliżej niektórym produktom, w oczy zaczęła mi się rzucać nazwa "Made in China'. Z zaciekawieniem zaczęłam podnosić coraz to nowe przedmioty, co potwierdziło tylko moje obawy, że 90% wystawionych na sprzedaż artykułów zostało wyprodukowane w Chinach!

Prawdą jest, że nie obawiam się kupować rzeczy, które zeszły z linii produkcyjnej w Szanghaju. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: jest recesja - tak wygórowaną cenę mogę zapłacić za ręcznie wykonane przedmioty będąc szczęśliwą, że wspomogłam lokalną gospodarkę. Tymczasem gdy tak eksluzywny i drogi sklep jak Laura Ashley sprzedaje rzeczy wyprodukowane w Chinach w cenie, która odpowiada lokalnie i ręcznie zrobionym przedmiotom - coś jest nie tak! Do tego wszystkiego dochodzi uczucie zawodu - wchodząc do tego sklepu spodziewałam się jednak czegoś więcej, niż metek z napisem "Made in China". Laurze Ashley mówię stanowcze NIE!