gotowanie

Najlepszy obiad na upalne dni: łosoś w przyprawie cajun

Znajoma próbowała wpoić mi niedawno do głowy, że Polki są uważane za jedne z piękniejszych w Europie, ponieważ na jednego pana przypadają trzy panie. ‘To walka o przetrwanie – panów zdobywają tylko najpiękniejsze, najzdolniejsze i najzgrabniejsze okazy’ - powiedziała. Czy to prawda? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że przykładamy dużą wagę do tego, co jemy. Tak zostaliśmy nauczeni i tak mamy we krwi. Śmieciowe żarcie pojawia się sporadycznie od czasu do czasu na naszych talerzach, ale od razu myślimy sobie, że jutro już musimy ugotować coś mega zdrowego. Czujemy się winni i próbujemy odpokutować w ten sposób nasze winy.

Ja ostatnio wpadłam ze skrajności w skrajność. Zawsze starałam się zdrowo odżywiać, ale nie wiadomo, czy to stres, brzydka pogoda, czy ogólne złe samopoczucie sprawiły, że jadłam śmiecia za śmieciem: ciasteczka, czipsy, lody, ciasta (batonów nie lubię)... Owoców i warzyw z kolei tyle co kot napłakał.  Waga stopniowo, acz stanowczo posuwała się w górę. Nic dziwnego, że brakowało mi energii: ciało nie miało jej z czego pobierać! Dobudzić się próbowałam każdego dnia kolejnymi kubkami kawy. Kiedyś piłam jedną na dzień... teraz czasem i na trzech się nie kończyło. 

Trwało to miesiąc, może dłużej. Oprzytomnienie przyszło wraz z wynikami badań mojej krwi: podejrzenie cukrzycy i niedoczynności tarczycy. Poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Co ja ze sobą najlepszego zrobiłam? Tak się zaniedbać? Owszem, pana mam już upolowanego, ale co, gdy nagle zacznie spoglądać na inne, nowsze modele? 

Zrobiłam porządki w swojej głowie oraz szafce ze słodyczami. Jak na odwyku zrobiłam rachunek sumienia i wyrzuciłam wszystko, co niezdrowe – w ten sposób nie będzie kusić. Wolę ten sposób, niż chowanie słodyczy po kątach. Wypróbowaliśmy już tą metodę z mężem i okazała się niewypałem. Denis miał pochować wszystkie ciastka, które sobie kupił, bo ja mam tak, że jak nie ma, to nie muszę jeść. Jem, jak jest. Tak więc schował wszystko i dumnie mi oznajmił, że nigdy ich nie znajdę. 

Kilka dni później weszłam do sypialni gościnnej wymienić torebkę (trzymam je tam w szufladach komody), gdy moim oczom ukazało się kilka opakowań moich ulubionych herbatników. No bo on myślał, że ja tam nigdy nie zaglądam! Oczywiście wrócił z pracy do domu i zastał mnie pałaszującą ciastka maczane w herbacie. Są, to jem. Taką mam ‘silną’ wolę!

 

Wiadro zimnej wody zostało wylane na moją głowę w najlepszym z możliwych momentów. Teraz jest najłatwiej zrzucić wagę i zacząć się zdrowiej odżywiać. Warzywa staniały, jest ciepło, nie chce się tyle jeść... Ja chociażby dlatego lubię lato. Moje (dobre) nawyki żywieniowe wróciły do normy, a ja mam więcej energii i mniej w pasie.

 

Proste danie na lato: łosoś na ostro

Moim ulubionym obiadem jest teraz łosoś zapiekany w przyprawie cajun. To taka moja własna odmiana tradycyjnego ‘fish&chips’ (ryba z frytkami), z którego słynie Irlandia. Jest to bardzo proste i mega szybkie do wykonania danie. Łososia sypiemy przyprawą cajun, zawijamy w folię aluminiową i pieczemy w piekarniku 20 minut. W tym czasie przyrządzamy sałatkę z sałaty, pomidora, cebuli i papryki, delikatnie polewając całość naturalnym jogurtem. Uwielbiam to połączenie: pikantność łososia i delikatność sałatki z jogurtem. Nauczyłam się tego tricku od moich znajomych z Pakistanu i Indii. Pycha w gębie – pozwolę sobie stwierdzić.


Ponowne badania krwi wykazały, że nic mi nie jest: jestem zdrowa, jak ryba. Potrzebny mi był jednak ten dzwonek alarmowy – oprzytomniałam. Nie chcę za kilka lat spoglądnąć wstecz i pomyśleć sobie, że najprzyjemniejsze momenty mojego życia wiązały się z tanimi herbatnikami, czy czipsami serowo-cebulowymi i nieświeżym oddechem. Chcę spojrzeć wstecz i zobaczyć zdrowo wyglądającą, seksowną trzydziestoparolatkę, która czerpie z życia to, co najlepsze i co najważniejsze – ma do tego mnóstwo energii. A jak Wy chcielibyście pamiętać siebie? 


Lemoniada o smaku rozmarynu - najlepsza na upalne dni

Pamiętam smak lemoniady z mojego dzieciństwa. Masakrycznie żółta, podawana w plastikowym woreczku ze słomką, niebiańska w smaku... Dostawaliśmy je z bratem tylko na specjalne okazje, na przykład podczas wycieczki do starego ZOO w Poznaniu. To nic, że była w niej jedna wielka ‘chemia’, i tak miło ją wspominam, a na samą myśl o niej cieknie mi ślinka.

Lata minęły, a ja mam nową, ulubioną lemoniadę. Żadne tam gazowane cole – prawdziwą lemoniadę domowej roboty. Zero chemii, sama natura. Jest przepyszna, niesamowicie orzeźwia, a Ci, którzy jak ja lubią wszelakie zioła (bez podtekstów!), polubią ją tym bardziej. Jej przygotowanie zajmuje niecałe 20 minut.

Do zrobienia lemoniady będziecie potrzebowali:

  • 200 g cukru (ja dodaję mniej)
  • Sok i miąższ z 2 dużych cytryn
  • 4 łodygi rozmarynu

Garnek zalewamy litrem zimnej wody, dodajemy cukier i sok i miąższ z cytryny. Gotujemy na małym ogniu, mieszając wodę od czasu do czasu, aby cukier się rozpuścił.

Po zagotowaniu wodę gotujemy jeszcze dwie minuty, po czym dodajemy do niej gałązki rozmarynu. Garnek zdejmujemy z palnika i odstawiamy do ostygnięcia.

Ja napój podaję z kostkami lodu, które jeszcze bardziej uwydatniają jego smak. Lemoniada naprawdę jest przepyszna i obiecuję Wam, że gdy raz jej spróbujecie, będziecie ją robić non stop :) Ja jestem od niej uzależniona w upalne dni.

Jest coś magicznego w połączeniu cytryny z rozmarynem, nie sądzicie? Jestem ciekawa, jakie napoje Wy robicie w gorące, letnie dni?