30 dni bez wydawania pieniędzy: 20 dni później

Wybaczcie tą kilkudniową ciszę - byliśmy pozbawieni internetu, ale dzisiaj (Bogu dzięki!) wszystko wróciło do normy. Jeśli wysłaliście do mnie maila w ciągu minionych dni, proszę Was o cierpliwość - za chwilę zabieram się za odpisywanie na wszystkie. 


30 dni bez wydawania pieniędzy

 

Za nami 20 dni bez wydawania pieniędzy. Pierwsze 10 dni, muszę przyznać, były pestką w porównaniu z minionym tygodniem. Okazało się, że tym razem w ogóle nie zmieściliśmy się w wyznaczonym budżecie 10 euro! Przekroczyliśmy tę sumę o dokładnie 26.25 euro. Dlaczego?

Ponieważ nie tylko mieliśmy małą awarię w domu, ale zabrakło nam mleka, jajek i... bananów. Okazuje się, że nie potrafimy bez nich żyć i w środku tygodnia musiałam jechać do sklepu je dokupić. Muszę się też do czegoś przyznać... skusiłam się na paczkę gum do żucia. Miałam chwilę ‘niemyślenia’, chwyciłam za nie, zapłaciłam i dopiero chwilę później uświadomiłam sobie, co zrobiłam. Co się stało, to się nie odstanie, ale po raz kolejny uzmysłowiłam sobie, jak bardzo mamy zakorzeniony w sobie odruch wydawania pieniędzy i robienia zakupów. Nadal jestem tym faktem przerażona. Najgorsze jest to, że normalnie w ogóle nie zdawałam sobie z tego faktu sprawy, aż nie rozpoczęłam wyzwania 30 dni bez wydawania pieniędzy.

Nasze poczynania możecie na bieżąco śledzić na Instagram.

Nasze poczynania możecie na bieżąco śledzić na Instagram.

 

Kilka dni temu były urodziny siostry mojego męża. Ostatnie z trójką na przodzie. Normalnie musielibyśmy wydać pieniądze na kupno prezentu, ale... urodzinowy prezent dla Eleanor kupiłam już w styczniu. Nie żartuję! Odkąd dostałam maszynę do kawy na Święta, szwagierka ciągle powtarzała, że sama chciałaby taką dostać. Więc gdy w styczniu nadarzyła się okazja kupienia jej na wyprzedaży za pół ceny, nie zwlekałam ani chwili! W ten sposób Eleanor otrzymała nie tylko coś, co chciała, ale ja nie musiałam w tym miesiącu wydawać dodatkowych pieniędzy! Wilk był cały i owca syta. Bycie zorganizowaną naprawdę popłaca. Szkoda, że nadal nie potrafię tego wprowadzić do wszystkich dziedzin mojego życia... Ale uczę się i im robię się starsza, tym większe zyskuję doświadczenie i tym lepiej mi idzie.

W związku z tym, że nie zmieściliśmy się w budżecie, postanowiłam zrezygnować z jednej sesji na siłowni i namówiłam męża i znajomych na wspólne bieganie. 45 minut w jedną stronę, 45 w powrotną. Wszyscy świetnie daliśmy sobie radę, a ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jestem gotowa na jakiś mini-maraton. Chociaż trochę się boję, ponieważ nigdy nie brałam w żadnym udziału. Ale jeśli tylko będę miała kogoś, z kim będę mogła pobiegnąć, z radością zapiszę się do udziału. Bo widzicie... jestem typem socjalnym – mogę wszystko zrobić, tak długo, jak długo będę miała kogoś do towarzystwa. Wy też tak macie?

 

Jakie trudności pojawiły się przed nami przez ten czas?

 

  • Z moich przemyśleń i doświadczeń z ostatnich 20 dni napiszę jeszcze, że nie dalibyśmy rady wytrzymać tak długo, gdybyśmy naszej rodzinie i przyjaciołom nie dali znać, że podejmujemy się wyzwania. Normalnie bylibyśmy namawiani (lub sami namawialibyśmy) do zjedzenia lunchu w restauracji, wyjścia do kina, wypady na zakupy... I pomimo, że nadal jesteśmy zapraszani, trochę się to wszystko uspokoiło, a znajomi rozumieją naszą odmowę i dopingują nam. Choć jeśli pamiętacie z ostatniego posta, mąż się śmiał, że potracimy wszystkich znajomych przez ten miesiąc. Mogę śmiało powiedzieć, że upłynęło już 20 dni, a nasze przyjaźnie są nadal tak silne, jak były przed wyzwaniem ;)
Zieloną herbatę piłam, gdy myślałam, że zabrakło w domu kawy.

Zieloną herbatę piłam, gdy myślałam, że zabrakło w domu kawy.

 

  • Brak kawy. Pierwsze dwa dni były najgorsze. Później okazało się, że szukając popcornu w szafie znalazłam zapomniane opakowanie kapsułek do mojej maszyny do kawy! Happy days! Jest dobrze jeszcze kilka kolejnych dni :D
  • Cieknąca rura pod zlewem w kuchni – mój mąż sam próbował ją naprawić, jednak okazała się zardzewiała. Trzeba było wymienić. 20 euro do tyłu.

Wydaje mi się, że niektórzy z Was myślą, że głodujemy. Uwierzcie mi na słowo, że daleko nam do głodówki.  Oprócz kupowania mniejszej ilości produktów spożywczych (w tym tygodniu kupiliśmy tylko dwie butelki mleka, 12 jajek, banany, cytryny, gruszki, jabłka, cebule, marchew i ziemniaki... aha i paczkę gum do żucia) nasz tryb jedzenia niewiele się zmienił. Jak już pisałam – zamrażalkę i spiżarnię mamy pełną. Przykład? Wczoraj na obiad jedliśmy pieczeń z kurczaka, kaczki i indyka z ziemniakami i puree warzywnym. Na deser mieliśmy słodkie bułeczki z masłem, a na kolację chleb bananowy i owoce.

Patrząc z perspektywy czasu myślę, że częściej moglibyśmy wyżyć za 10-15 euro na tydzień w porównaniu do 50, które wydawaliśmy do tej pory (na co to w ogóle szło!?!). Owszem, papier toaletowy, pasta do zębów, mydło, itp. itd. Kiedyś się skończą i będzie trzeba je kupić, ale mój system kupowania większych ilości rzeczy na wyprzedażach i promocjach okazuje się jak na razie działać bez zarzutu – mamy wystarczającą ilość rzeczy, aby przetrwać ten miesiąc bez ponoszenia dodatkowych kosztów. Jestem ciekawa, co Wy myślicie o tym eksperymencie? Bylibyście skłonni się go podjąć? Na jak ekstremalne warunki bylibyście przygotowani?

Mogę jednak śmiało napisać, że dni 10-20 były bardzo ciężkie (choć i tak jestem z nas dumna) i aż się boję ostatnich dziesięciu dni, które są nadal przed nami. Trzymajcie za nas kciuki. Trzymacie?