Dokładnie 10 dni temu podjęłam się z mężem wyzwania miesiąc bez wydawania pieniędzy. Wypisałam reguły, według których będziemy działać przez ten czas (możecie o nich przeczytać w poście 30 dni bez wydawania żadnych pieniędzy) i razem wskoczyliśmy do głębokiej wody. Chcecie zobaczyć, jak nam idzie? Zapraszam do lektury dzisiejszego posta!
Dzień 1: Lodówka jest jeszcze pełna, mamy chleb, mleko, są nawet banany i inne owoce na smoothie. Na obiad resztki z obiadu z poprzedniego dnia (łazanki). Pierwszy dzień bez wydawania pieniędzy to pestka!
Dzień 2: Musiałam przypomnieć mężowi, żeby zabrał ze sobą lunch do pracy. Zaczął się śmiać, mówiąc: „Ty i te Twoje pomysły”, ale i tak wiem, że podoba mu się to wyzwanie. W innym wypadku nie zgodziłby się tak łatwo na nie.
Zachorowała moja koleżanka. Naprawdę źle się czuje. Mój pierwszy odruch na tą wiadomość: pojechać do sklepu i kupić jej mnóstwo witaminy C w postaci pomarańczy i cytryn. Wrrrr.... W tym miesiącu mogę ją tylko pocieszyć ciepłym słowem. Ale to zadziwiające, jak silnie mamy zakorzeniony odruch pójścia do sklepu, gdy czegoś brakuje!
Jem ostatnią gumę do żucia, którą miałam w torebce...
Dzień 3: Powoli kończy się nam mleko i chleb. Obiad dziś zjedliśmy u teściowej. Jeden dzień gotowania z głowy.
Dzień 4: Właśnie uświadomiliśmy sobie z D, że w niedzielę jest Dzień Matki, a przecież nie możemy nic kupić! Wieczór spędzamy na obmyślaniu planu, co zrobić.
Dzień 5: Jadę do Tesco kupić chleb i mleko. D pojechał do Lidla kupić warzywa i owoce. Mieliśmy się zmieścić w 10 euro wydanych ze słoika. Przekroczyliśmy tę sumę o 80 centów. Mamy plan, co zrobimy na Dzień Matki!
Dzień 6: Skończyła nam się dzisiaj nić dentystyczna i płyn do płukania jamy ustnej. Że też tego nie przewidziałam! No cóż... Przez kolejne dwa tygodnie nasze oddechy będą trochę mniej świeże, niż normalnie.
Dzień 7: Dzień Matki. Ugotowaliśmy obiad dla całej rodzinki, czyli teściów, szwagrów i nas. Ziemniaków mieliśmy jeszcze prawie cały wór, mięso w zamrażalce... dokupiliśmy tylko warzywa w Lidlu. Umówiliśmy się z siostrą D, że my gotujemy, ona załatwia deser :D Na strychu znalazłam piękną, kryształową ramkę, włożyłam w nią zdjęcie całej naszej ferajny – teściowa bardzo się ucieszyła z podarunku. Ufff...
Dzień 8: Przyjaciółka jedzie na zakupy i prosi, żebym pojechała z nią i doradziła jej, co kupić. Pojechałam, ale pozwólcie, że Wam powiem, że strasznie ciężko było wejść do Tk&Maxx’a i nie wydać ani grosza! Chciałam umilić sobie czas przeglądając asortyment, ale szybko zauważyłam, że lepiej zrobię po prostu bawiąc się telefonem i pilnując Marlenowych zakupów, podczas gdy ona wesoło buszowała po sklepie. Po zakupach Marlena chciała iść na kawę. Stanowczo odmówiłam. Gdy opowiadałam później o tym zdarzeniu mężowi, zaczął się śmiać, że potracimy wszystkich przyjaciół przez ten miesiąc.
Skończyła nam się rozpałka do kominka. D. rozpalał ogień chusteczkami higienicznymi i wazeliną.
Dzień 9: Dzień Świętego Patryka. Pojechaliśmy na paradę, w której brał udział nasz 5-letni chrześniak Ricky. Tradycją jest, że idziemy później wszyscy do baru poplotkować, spotkać się ze znajomymi... Tak... wszyscy poszli. Oprócz nas :D My pochodziliśmy po mieście z napotkanymi znajomymi, a później grzecznie udaliśmy się do domu.
Drugi dzień rozpalania ognia w kominku chusteczkami i wazeliną. To lepsze od rozpałki! Na obiad rozmrożone piersi z kurczaka z resztką warzyw z Lidla i białym ryżem. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam biały ryż (brązowy się niestety skończył).
Dzień 10: Najgorsze przede mną: w zastraszającym tempie kończy nam się kawa. Zostało jej jeszcze tylko na dzisiaj i po tym mam 4 wyjścia:
- przerzucić się na Inkę i mieć nadzieję, że będzie na mnie równie dobrze działała,
- zaprzestać pić ją zupełnie,
- codziennie odwiedzać rodzinę i znajomych,
- zacząć błagać na ulicy z nadzieją, że ktoś mi ją zasponsoruje.
Wydaje mi się, że najbardziej realne będą pierwsze dwa wyjścia, ale kto wie, co się stanie po kilku dniach bez kawy!
Moje podsumowanie pierwszych 10 dni bez wydawania pieniędzy
Oprócz stałego zlecenia na zapłatę rachunków i pieniędzy wydanych na zatankowanie paliwa, z naszych kont nie ubył nawet 1 cent. Nie udało nam się jednak zmieścić w 10 euro wydanych ze słoika z groszami: przekroczyliśmy budżet o dokładnie 85 centów. Kupiliśmy mleko, najtańszy chleb, brokuły, gruszki, zielone jabłka, 3 cebule i 4 cytryny. Z chleba na dobrą metę mogliśmy zrezygnować: w zamrażalce nadal mamy jakieś 30 bułek. Na pewno zrezygnujemy z niego następnym razem.
Moją dietę szlag trafił: nie mogę sobie pozwolić na dalsze picie mleka z migdałów, skończył nam się brązowy ryż i razowy makaron. Nie możemy również kupić wody. Ratujemy się przegotowaną, schłodzoną wodą z cytryną. Jestem ciekawa, jak na te zmiany zareaguje mój organizm. Czy powrócą pryszcze? Czy przytyję lub zaczną się wzdęcia (sorry, że o tym piszę, ale to były powody, dla których zmieniłam dietę). Na razie oboje czujemy się świetnie, mogę nawet powiedzieć, że D. nie odczuł żadnych większych zmian – i tak zawsze jadł wszystko, co popadło. Może tylko bardziej tęskni za słodyczami, ale po obiedzie, który ugotowaliśmy dla wszystkich na Dzień Matki zostały nam dwa ciasta, więc nie jest znowu tak źle.
Co mnie najbardziej zszokowało przez te pierwszych dni w eksperymencie 'Miesiąc bez wydawania pieniędzy'? Jak bardzo mam w sobie zakorzeniony odruch zakupów – gdy brakuje czegoś, od razu myślę, że muszę jechać do sklepu. Szaleństwo! Raz jadąc samochodem zamyśliłam się i skręciłam w stronę Tesco. Gdy zauważyłam, co zrobiłam, zaczęłam się śmiać z samej siebie. Oczywiście zawróciłam.
W pierwszym poście z tej serii zadałam Wam pytanie, co zrobić z siłownią przez czas trwania eksperymentu? Chodzić, czy nie chodzić? Wiecie, co odpowiedzieliście? Na 376 osób, które wzięło udział w ankiecie, aż 272 odpowiedziało, żeby chodzić. Jesteście kochani! Ciężko mi było podjąć tę decyzję, ale Wy ułatwiliście mi to zadanie. Być może jedzenie się pogorszyło, ale wygląd moich czterech liter na pewno się nie pogorszy! Dalej więc ćwiczę, a w poniedziałek dałam sobie taki wycisk, że do dzisiaj czuję się, jakby przejechała po mnie ciężarówka. Brzmi okropnie, ale wiem, że było warte każdej kropli potu!
Jestem ciekawa, jak Wy sobie dajecie radę z wyzwaniem? Kilka z Was pisało, że się przyłączy do nas na jakiś czas. Mam nadzieję, że nie polegliście i tak jak my, pomimo przeciwności, twardo trwacie w postanowieniu nie wydawania pieniędzy przez kolejne dwadzieścia dni. Koniecznie podzielcie się Waszymi spostrzeżeniami z eksperymentu!