W naszym domu nie ma typowo polskich lub iście irlandzkich Świąt. Zarówno my, jak i nasza rodzina wyrobiła sobie swoje własne, dostosowane do własnych potrzeb tradycje, aby obie strony były zadowolone i poczuły magię Świąt. Tak naprawdę wszystkie tradycje przyszły zupełnie naturalnie, bez umawiania się, czy planowania...
Jemy dwie świąteczne kolacje – jedną obowiązkowo u nas w Wigilię (według polskiego zwyczaju) i drugą w pierwszy dzień świąt u mojej szwagierki (wedle irlandzkiego), a prezenty otwieramy o północy z Wigilii na Boże Narodzenie (żeby było sprawiedliwie). Zawsze przy tym jest masa śmiechu, są gry planszowe, mnóstwo alkoholowych trunków i wygłupów.
Tegoroczne Święta zdaje się będą szczególnie wyjątkowe, bowiem Wigilię najprawdopodobniej spędzimy w gronie większym, niż zazwyczaj – z naszymi przyjaciółmi, którzy od lat są dla nas jak rodzina. Dla mnie to ogromne wyzwanie – jeszcze nigdy nie przyrządzałam świątecznej kolacji dla tylu dorosłych i dzieci! Ale uwielbiam, gdy w naszym domu jest mnóstwo ludzi, więc nie narzekam i cieszę się szalona na nadchodzące dni, planowanie i cały ten świąteczny rozgardiasz.
Jak na skrzydłach wzięłam się za dekorowanie domu wczoraj wieczorem. Razem z D. ubraliśmy choinkę i ułożyliśmy pod nią prezenty. Przy okazji powstał własnoręcznie robiony dywanik pod choinkę, który zrobiłam ze starej, białej zasłony i resztek tiulu, który od lat zalegał mi w szufladzie. Bez szycia i w zaledwie 15 minut powstało to:
Wystarczyło odmierzyć średnicę choinki (mi wyszło 37 cm) i narysować na materiale okrąg o odpowiednim rozmiarze. Pomocna okaże się tu ręka małżonka, kawałek nitki (37 cm) i ołówek: mąż jeden kawałek nitki trzyma na środku materiału, a my przywiązanym do nitki ołówkiem rysujemy okrąg. Obiecuję, że narysowane koło wyjdzie równe!
Jak sobie dałam radę bez igły i nitki? Tiul przykleiłam do spodu ‘dywanika’ za pomocą gorącego kleju w pistolecie. Tak, to takie proste (i na dodatek wytrzymałe)! Dywanik pod choinkę dodatkowo ozdobiłam złotymi naklejkami.
Zupełnie inna świąteczna ozdoba powstała na drzwi zewnętrzne: stary wieniec zyskał drugie życie po obklejeniu go złotymi bombkami. Tutaj ponownie niezastąpiony okazał się gorący klej w pistolecie: bombki po prostu kolejno i cierpliwie przyklejałam do szkieletu wieńca. Drzwi zewnętrzne już-już prawie sią udekorowane w 100%. Moim zdaniem brakuje im światełek na bluszczowych kulach, co sądzicie?
Przeczytałam właśnie, co napisałam powyżej i uświadomiłam sobie, że ten post brzmi jak reklama gorącego kleju (choć nim nie jest). Po prostu jeśli jak ja lubicie tworzyć i dekorować, pistolet okazuje się niezastąpiony. Ilu postów bez niego nie mogłabym napisać! Ile projektów bez niego by nie powstało! Ośmielę się nawet napisać, że jeśli jeszcze go nie macie, powinniście szepnąć słówko Mikołajowi... Bo takich prezentów nigdy nie za wiele!