Czy przeglądając kiedyś zdjęcia na Pinterest lub po prostu surfując po bezbrzeżach sieci natrafiliście na magiczne zdjęcie obiecujące wyższy stopień wtajemniczenia, jak ugotować kilka do kilkunastu obiadów za jedyne 10 dolarów (w Waszym przypadku złotych, a moim euro)? Muszę Wam przyznać, że zawsze mnie te obietnice intrygowały... Tak długo i do tego stopnia, że postanowiłam na własnej skórze przekonać się, czy i jak to faktycznie jest wykonalne.
Dobra wiadomość jest taka, że TAK, to prawda! Nie wydając więcej, niż zaledwie 13 Euro, udało mi się kupić wystarczającą ilość składników do ugotowania 8 obiadów dla 2 osób, 4 chleby bananowe i 4 porcje jedzenia dla 2 psów. Cały sekret polega w sprytnym robieniu zakupów, planowaniu i... zamrażarce.
Jak robić zakupy, żeby oszczędzić?
Przede wszystkim trzeba wiedzieć, gdzie i o której (bo jak się okazuje to też ważne) zrobicie zakupy. Nie jestem pewna, jak jest w Polsce, ale u mnie w Irlandii najtańsze warzywa i owoce są w Lidlu i Aldi, a największe przeceny są wieczorem w Tesco. Obliczyłam, że pod koniec każdego dnia przecenione produkty schodzą w dół aż o 70%: wszystko, co ma dzisiejszą datę (od chleba aż po mięso) musi się sprzedać tego dnia, albo pójdzie do kosza na śmieci. I tak co dzień. Jednak z robieniem takich zakupów trzeba mieć odrobinę szczęścia – nie zawsze uda się znaleźć coś ciekawego.
Ponadto używam wszystkich kuponów, jakie tylko mogę znaleźć. Gdy na początku grudnia w gazecie były kupony na zwrot 10 euro, gdy wyda się 50 do Lidla i Aldi, kupiłam ją, pomimo tego, że normalnie nie kupuję gazet. Oba kupony wykorzystałam później w Tesco, które przyjmuje kupony konkurencyjnych sklepów. I zamiast wydać 50 euro na zakupy, wydałam dzięki nim 32 (wliczając w to cenę gazety). 20 euro w kieszeni :)
Chcąc zaoszczędzić trzeba umieć planować przyszłościowo i mieć otwarty umysł. Nie dalej, jak przedwczoraj udało mi się znaleźć wielkie kawałki przecenionej, surowej szynki – z 12 euro na 2.70. Od razu kupiłam 3, co zaoszczędziło mi prawie 28 euro! Po powrocie do domu zakasałam rękawy i zaczęłam wielkie gotowanie.
Jak oszczędzić w kuchni?
Samo robienie zakupów jednak nie wystarcza: na tym oszczędzanie się nie kończy. Z wszystkich kupionych składników trzeba jeszcze ugotować posiłki.
Jakiś czas temu nie wydając więcej niż 13 euro udało mi się kupić żeberka, kawał szynki, dwie torby marchewek, dwie torby słodkich ziemniaków, 3 rzepy (w Irlandii są bardzo popularne), dwie kiście bardzo dojrzałych bananów.
Ugotowałam i upiekłam z tego zapas obiadów na ponad 8 dni:
- 4 porcje szynki duszonej ze słodkimi ziemniakami
- 4 porcje żeberek w marchewce
- 6 porcji rzepy do obiadu
- 4 chleby bananowe
- 4 porcje jedzenia dla psów ugotowanych z obierek od warzyw.
Wszystko zapakowałam w worki i zamroziłam. Z worków zawsze staram się odessać jak największą ilość powietrza – zauważyłam, że jedzenie lepiej się zamraża, a i w zamrażarce jest więcej miejsca.
Wspaniale jest czasem się obudzić i pomyśleć sobie:
-‘Dzisiaj mam lenia. Nie chce mi się gotować’, po czym wstać z łóżka i wyciągnąć z zamrażarki gotowy obiad, który będzie czekał na nas rozmrożony po naszym powrocie z pracy. Wystarczy go tylko podgrzać i zjeść! Albo gdy nie czujemy się najlepiej... Albo gdy musimy zostać dłużej w pracy i martwimy się, że mąż/dzieci ‘poumierają’ z głodu do naszego powrotu.
Początkowo niechętnie i z obawą podchodziłam do idei zamrażania jedzenia. Bałam się, że będzie smakowało inaczej, że się źle zamrozi lub że nas potruję. Ale wiecie co? Moje obawy były zupełnie bezpodstawne! Kilka przeczytanych artykułów w sieci o tym, jak blanszować warzywa i co się nadaje lub nie nadaje do zamrażania (jakieś 15 minut lektury przy popołudniowej kawie) i poczułam się pewniej. Jak na razie nie popełniłam jeszcze żadnej gafy, oboje żyjemy, a obiady w ogóle nie mają różnicy w smaku.
Mojemu mężowi tak bardzo spodobała się idea ‘leniwych dni bez gotowania’, że gdy po Świętach została nam masa resztek jedzenia, zamroził je wszystkie sam: od puree ziemniaczanego, aż po ciasta. Wyszło nam z tego 10 obiadów i 8 deserów. Dodatkowo ja byłam przeszczęśliwa wiedząc, że nie będziemy musieli tego wszystkiego jeść sami aż do Nowego Roku. Uczciwie mogę napisać, że to była jedna z przyczyn, dla których nie przytyliśmy w te Święta.
Minusy zamrażania obiadów:
- Trzeba mieć dużą zamrażarkę. Nam jedna przestała wystarczać, musieliśmy dokupić nową. Koszt jej zakupu już dawno nam się zwrócił.
- Nie wszystko da się zamrozić. Na przykład gotując zupę ‘do zamrażalki’ nie dodaję do niej śmietany. Robię to dopiero po rozmrożeniu i podczas jej podgrzewania.
- Niektóre warzywa muszą być najpierw blanszowane.
- Obiady nie powinny być mrożone dłużej niż 3 miesiące. Po upływie tego czasu zaczną powoli przypominać smak... tektury.
- Po zamrożeniu wiele produktów wygląda prawie tak samo. Ja moje torby z jedzeniem podpisuję, dodatkowo umieszczając na nich datę, kiedy zostały zamrożone. Wymyśliłam również tablicę z listą zamrożonych produktów, która wisi bezpośrednio nad zamrażarką. Kiedy wyciągamy coś z niej, skreślamy z listy tą pozycję. Dzięki temu zawsze wiemy, co mamy. Wymyśliłam ten system po tym, jak raz wpadłam w szał, wyciągając wszystko po kolei z zamrażarki, bo nie pamiętałam, co się w niej znajduje. Już nie mam tego problemu. I siwych włosów nie przybywa.
Jestem ciekawa, czy Wy też zamrażacie obiady ‘na później’? Jakie są Wasze sposoby oszczędzania w kuchni? Jak Wy robicie zakupy, żeby zaoszczędzić?