urlop

Irlandia: tutaj trawa jest zawsze bardziej zielona, a niebo bardziej błękitne

Osiem lat mieszkania w Irlandii, setki godzin poświęcone zwiedzaniu kraju, tysiące zrobionych zdjęć, milion niezapomnianych wrażeń i nowych doświadczeń. Mniej więcej tak przedstawiają się moje statystyki odkąd tu zamieszkałam. Byłam w każdym hrabstwie, widziałam największe atrakcje, a jednak nadal nie mogę napisać, że już wszystko widziałam.

Nauczyłam się, że tu nie można się zgubić, a pozorne błądzenie zawsze zaprowadzi mnie na wspaniałe, dzikie plaże lub do urokliwych miasteczek. Jedno jest pewne – jest to kraj kolorowy (z przewagą zielonego ma się rozumieć). Nie lubię dużych miast, bo te zupełnie zaprzeczają mojej teorii barwnego, przyjaznego państwa. Tu wszyscy są zestresowani, zabiegani... jeśli chcecie zobaczyć, poznać i zasmakować prawdziwą Irlandię musicie oddalić się od wygody dużych miast i spędzić trochę czasu podróżując. Zdziwicie się cierpliwością kierowców, pysznym jedzeniem wyłowionym kilka godzin wcześniej z oceanu, smakiem gorącej whiskey...

Zakochacie się w cudownych krajobrazach, które niby wszędzie są takie same, ale zmieniają się ciągle jak w kalejdoskopie. Być może nawet zawiedziecie się irlandzką, nieprzewidywalną pogodą!

Więcej o zwyczajach i nietypowych zachowaniach Irlandczyków przeczytacie w moim poście o 15 rzeczach, których nauczyłam się przez lata mieszkania w Irlandii.

 

podroze_po_irlandii30.jpg

Co musicie wiedzieć podróżując po Zielonej Wyspie:

  1. Podróżując samochodem, np. po Ring of Kerry lub Connemara natkniecie się w miejscach na nietypowe korki w postaci owiec chodzących po jezdni. Z gracją i bez pośpiechu będą sobie szły drogą dając Wam mnóstwo czasu na zrobienie im fajnych zdjęć.
  2. Natkniecie się na trzy rodzaje dróg: autostrady, zwykłe drogi i drogi wiejskie, które będą tak ciasne, że na ostrych zakrętach będziecie musieli używać klaksonu, aby zasygnalizować samochodom z naprzeciw, że nadjeżdżacie.
  3. Autostrady mają zazwyczaj dwa pasy: lewy jest do normalnej jazdy, prawym jeździ się tylko, gdy wyprzedza wolniej jadące auta.
  4. Autobusy są prawie zawsze spóźnione, a godziny przyjazdów i odjazdów są tylko umowne.
  5. Promy, statki i kutry rybackie kursują mniej więcej co godzinę. Czasem jest to jedyny sposób, aby dostać się na leżącą nieopodal wyspę (na przykład wyspę Clare) lub uniknąć kilkugodzinnej jazdy lądem – pokonanie dystansu samochodowym promem w poprzek zajmie Wam niecałe pół godziny, a na pokładzie znajdziecie toalety, sklep z przekąskami i miejsce, z którego możecie podziwiać oddalający się ląd.
  6. Podróżując będziecie potrzebowali ubrania na cebulkę, w tym ciepłego swetra, nieprzemakalnej kurtki z kapturem i nieprzemakalnych butów. Pogoda naprawdę może Was tu zaskoczyć, nawet latem. Pamiętajcie, że na plaży i w górach zawsze jest zimniej i wietrzniej, niż w mieście.
  7. Jeśli zapragniecie kupić w sklepie butelkę wina, jednak macie tą wspaniałą ‘wadę’, że wyglądacie na młodszych, niż jesteście w rzeczywistości, bez paszportu się nie obejdzie. Sklepy nie uznają polskiego dowodu osobistego.
  8. A skoro już mowa o alkoholu, w przeciwieństwie do Polski nie kupicie go o każdej porze dnia i nocy. Rząd irlandzki ustalił godziny, w których można zaopatrzyć się w procentowe trunki: w tygodniu od 10.30 rano do 22.00, w weekendy od 12.30 do 22.00
  9. W większości barów, restauracji i hotelów będziecie mieli dostęp do darmowego Wi-Fi
  10. Bez przejściówki do urządzeń elektrycznych się nie obejdzie, ale niektóre polskie wtyczki będą pasowały do irlandzkich kontaktów... za pomocą nożyczek lub ostro zakończonego pilniczka do paznokci. Najpierw wyłączcie prąd z kontaktu za pomocą guziczka, który znajduje się obok. Nożyczkami opuście w dół malutką dźwignię, która znajduje się w trzeciej, tej dodatkowej dziurce kontaktu i trzymając ją tak w tej pozycji w pozostałe dwie dziurki włóżcie polską wtyczkę.
  11. Walutą Irlandii jest Euro, ale w Północnej Irlandii obowiązuje Funt szterling.
  12. W restauracjach i barach wodę do picia dostaniecie za darmo.
  13. Palenie papierosów jest zabronione w miejscach publicznych: palić możecie w specjalnie wyznaczonych do tego miejscach (usytuowanych z reguły na tyłach budynku).


podroze_po_irlandii39.jpg

Dlaczego warto tu przyjechać?

Ale koniec już mojego gadania. Chcę, żebyście zobaczyli Irlandię moimi oczami. I kto wie? Może zakochacie się w niej jak ja i spotkamy się gdzieś kiedyś podczas wspinaczki na jedną z najwyższych gór Croagh Patrick (ja będę tą, która ciągle przystaje i robi masę zdjęć) lub na promie płynącym na wyspy Aran... Bo naprawdę warto się tu wybrać i zobaczyć, że trawa zawsze jest tu bardziej zielona, a niebo bardziej błękitne. Domki są bardziej kolorowe, a ludzie bardziej przyjaźni. 

podroze_po_irlandii8.jpg
podroze_po_irlandii25.jpg
podroze_po_irlandii4.jpg

Paryż moimi oczami

Byłam w Paryżu. Jednym z najsłynniejszych miast świata. Czy mi się podobało? Owszem? Czy chciałabym tam wrócić? Hell, yeah! To jest jedno z tych miejsc, o których każdy ma własne zdanie. Jedni są zachwyceni, inni narzekają. Jednak trzeba było pojechać i wyrobić sobie własne. Oczywiście, były momenty, kiedy coś mi się nie podobało lub mnie zaskoczyło, ale pokażcie mi miejsca idealne.

Pisałam już w ostatnim poście, co najbardziej spodobało mi się w stolicy Francji: architektura. Nie wspomniałam jednak o tym, jak łatwy Paryżanie mają dostęp do kultury i sztuki! W każdą pierwszą niedzielę miesiąca wstęp do zdaje się wszystkich muzeum (w tym Luwru) jest darmowy. Nic, tylko korzystać! Nam niestety nie udało się z tego skorzystać, obiecałam sobie jednak, że jeszcze tam wrócę. Wszak z Luwrem jeszcze nie skończyłam, nie mówiąc już nawet o innych muzeach, których nie zobaczyliśmy ograniczeni czterodniowym pobytem.

Wiecie, co jeszcze jest fajne w Paryżu? Zieleń. Ile tak wielkich miast może się pochwalić tak ogromną ilością drzew i kwiatów rosnących na ulicach? Ile tyloma parkami, skwerami, czy mnóstwem roślin na balkonach? W Paryżu roślinność jest wszędzie. Niby nie rzuca się w oczy, ale jednak ciągle gdzieś jest i to jest fajne. 

Bardzo nieprzyjemnie nastomiast zaskoczyło mnie metro. Brudne, zapleśniałe podziemne korytarze, okropne połączenia komunikacyjne i stacje, na których nie zawsze można kupić bilet! Tylko z tych przyczyn pierwszego dnia nawaliliśmy i nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich zaplanowanych przeze mnie atrakcji. Błądząc w tą i we wtą straciliśmy mnóstwo czasu i energii. Zmęczeni wcześniejszym lotem do Paryża, a także zrezygnowani i zawiedzeni niepowodzeniem udaliśmy się na spoczynek.

Śmiechy, niedowierzanie i szok towarzyszyły nam cały kolejny dzień. Tym razem zaplanowałam dla nas wizytę w Disneylandzie. Jeśli myślicie, że to atrakcje tylko dla dzieci, jesteście w błędzie. Szalone roller-coastery, domy strachów, kolejki, karuzele, restauracje, sklepy... a wszystko to w cukrowo-bajkowej wersji Disney. Czas oczekiwania w kolejce do atrakcji czasem był porażający (nawet do 90 minut!), ale za sprawą biletów Fast Pass, które umawiały nas na daną godzinę czas oczekiwania skracał się do pół godziny. Niemniej świetnie spędziliśmy czas, choć żeby wszystko zobaczyć potrzeba co najmniej kilku dni. Ziemie należące do paryskiego Disneylandu obejmują powierzchnię 19 km kwadratowych! A gdy pomyślicie sobie, że już wszystko widzieliście, park zaskoczy Was raz jeszcze. Tym razem ogromną paradą rodem z Rio de Janerio ze wszystkimi postaciami ze znanych bajek Disney’a okraszonych mega pozytywną muzyką. Było tak wesoło, tak kolorowo i tak szalenie, że miałam łzy w oczach. Serio! Mój mąż się ze mnie śmiał, a ja... No cóż. Wzruszyłam się :D W nagrodę (a może za karę?) dostałam tak wielką watę cukrową, że nie mogłam jej dojeść! Błogość. Czułam tylko błogość. Czy tak wygląda raj?

Nie mam wielu zdjęć z tego dnia... zajęta byłam ciągłym wykrzykiwaniem „ojej!”, jedzeniem słodkości i spędzaniem czasu najpierw w kolejkach, a później na karuzelach, w domach strachów.... Jeśli kiedykolwiek będziecie w Paryżu, musicie zobaczyć Disneyland na własne oczy! My kupiliśmy bilety na jednen dzień na dwa parki i z darmowym autobusem jadącym do i z parku. Jedyne, za co będziecie musieli zapłacić w środku, to jedzenie i zakupy, jeśli będziecie takowe chcieli zrobić. Reszta jest wliczona w cenę biletu. Jako ciekawostkę Wam napiszę, że w parku przeważali wbrew pozorom... dorośli!

Trzeciego dnia w Paryżu zobaczyliśmy praktycznie wszystkie najważniejsze zabytki i miejsca za sprawą sprytnego Hip Hop busu. Płaci się za bilet za cały dzień i można z niego wysiadać i wsiadać z powrotem ile dusza zapragnie. Dojedzie się w ciekawe miejsce: wysiadka. Zobaczy – wsiadka i jazda w kolejne. Busy krążą co 15 minut, więc są bardzo dogodne. Świetna sprawa, gdy ma się tylko kilka dni w mieście i gdy chce się je wykorzystać na maksa! Zaletą busów jest otwarte piętro, z którego można wszystko dokładnie zobaczyć oraz radio w kilku różnych językach, którego słucha się przez podłączone słuchawki, a które opowiada o zbliżających się zabytkach i muzeach. W przerwach lecą francuskie piosenki. Moją ulubioną była ‘Summer in Paris’.

Pod Moulin Rouge wysiedliśmy głodni. Niestety z tamtejszej restauracji nie skorzystaliśmy, bo płacenie 180 euro za kolację za osobę było dla nas stanowczo zbyt dużą kwotą. Owszem, może i warto zobaczyć, zasmakować i posłuchać, o co tyle szumu, ale wiecie co? Mona Lisa jest sławniejsza od Moulin Rouge, a nie życzy sobie tyle za obcowanie z nią! Objad zjedliśmy w pobliskiej restauracji. Były steki, był kurczak z grilla, kawa, lody i moje ulubione creme brulee. Wszyscy wyszliśmy zadowoleni i z pełnymi brzuchami. Stamtąd przespacerowaliśmy się do magicznej dzielnicy Montmartre. Pozytywnie zakręceni ludzie, piękne widoki i wspaniała, klimatyczna okolica. Jakże się cieszę, że posłuchałam Waszych rad i wybrałam się tam z moimi znajomymi. Żałuję tylko, że było już tak późno i dłużej nie błądziliśmy po tych pięknych uliczkach. 

francja_podroze_142.jpg

Moja przygoda w Londynie, cz.2

Dzisiejszy post był gotowy na wczoraj, jednak nieprzewidziane wydarzenia sprawiły, że niestety nie mogłam go umieścić o czasie. Ci, którzy polubili mnie na Facebook wiedzą, że przez huragan, który nawiedził moją część Irlandii zostałam najpierw odcięta od mojego domu bez możliwości powrotu, a później, gdy udało mi się w końcu do niego trafić, zostaliśmy pozbawieni prądu. Najważniejsze jednak, że nikomu nic się nie stało, a post nie zając - nie ucieknie :) Resztę postów, które dla Was przygotowałam, zostanie po prostu przesunięta w czasie na jutro i sobotę (to nowość, bo rzadko piszę w soboty!) 

Mam ogromną słabosć do londyńskich drzwi. Zawsze pomalowane na różne kolory i zadbane... czego w nich nie lubić?

Mam ogromną słabosć do londyńskich drzwi. Zawsze pomalowane na różne kolory i zadbane... czego w nich nie lubić?


Niedawno mogliście przeczytać pierwszą część moich opowieści z Londynu. Nadeszła pora na część drugą, tym razem bardziej osobistą. 

Sam pobyt w tym mieście okazał się być dla mnie ogromnym wyzwaniem. Z lotniska bez problemu wsiadłam w pociąg do stolicy. Schody zaczęły się dopiero w momencie, gdy chciałam dostać się do hotelu, ponieważ linia metra, którym miałam dojechać pod same jego drzwi właśnie strajkowała. Miasto oszalało! Autobusy zapakowane pod sam dach, taksówki pozajmowane (wiem, bo pół godziny starałam się jedną złapać!), chaos i ogólne zamieszanie.

Co zrobiłam?

Udałam się do najbliższego McDonalds po chicken burgera. Wszak głodna nie będę chodzić po mieście i szukać hotelu!

Najedzona ze spokojem podeszłam do najbliższej mapy ulicznej (całe szczęście są na co drugiej krzyżówce), obadałam teren i stwierdziłam, że do hotelu wcale nie jest tak daleko! Ot, niecałe 20 minut spacerkiem.

Piękna fasada mojego hotelu - The Russell Hotel. 

Piękna fasada mojego hotelu - The Russell Hotel. 

Kolejne wyzwanie pojawiło się, gdy zachciało mi się jeść na mieście. Nie wiem, jak Wy, ale ja jeszcze nigdy nie jadłam sama w restauracji!

Zawsze jednak zadawałam sobie pytanie, czy byłabym tym onieśmielona. Postanowiłam przekonać się tego na własnej skórze. Mój wybór padł na Karpo. Przywitał mnie przemiły kelner i wcale nie wyglądał na zdziwionego, gdy poprosiłam o stolik dla jednej osoby. Zamówiłam lampkę wina – wszak nic tak nie rozładowuje napięcia, jak kilka kropel pysznego, białego wina. Do łososia w porach jak znalazł! Tak bardzo się po nim zrelaksowałam, że odważyłam się później nawet na latte i deser! Teraz mogę napisać dumnie wypinając pierś, że nie ma nic strasznego w pojawieniu się w restauracji w pojedynkę... zwłaszcza, jeśli ma się wi-fi w telefonie ;) 

Gotowa na podbój Londynu. Uwaga, nadchodzę! Ratujta się, kto może :)

Gotowa na podbój Londynu. Uwaga, nadchodzę! Ratujta się, kto może :)

Mój ostatni dzień w Londynie okraszony był dawką kultury. Udało mi się zwiedzić między innymi część British Museum i British Library. Zdradzę Wam, że bardzo lubię muzea, a British Museum było jednym z najokazalszych, jakie do tej pory widziałam. Jeśli będziecie kiedyś w stolicy koniecznie musicie je odwiedzić i przekonać się na własne oczy, jak pięknie jest w środku. Wstęp darmowy. Podejrzewam jednak, że potrzeba miesiąca, żeby wszystko w nim spokojnie zobaczyć! Kilka godzin to stanowczo za mało.

Oszałamiające serce British Museum

Oszałamiające serce British Museum

Do British Library wcale nie udałam się po to, żeby poczytać książki. Zaciekawiła mnie wystawa „Londyn w czasach wiktoriańskich”. Trochę mnie zawiodła, ponieważ wiele do oglądania nie było, a za 9 funtów naprawdę oczekiwałam więcej. Ale może po prostu poprzeczka się podniosła po muzeum? Niemniej jednak od zawsze fascynują mnie tamte czasy, ubrania i zwyczaje, dlatego przyjemnie spędziłam czas. Wystawę polecam tylko takim fanatykom, jak ja. Inni zanudzą się na śmierć ;)

I jeszcze na zakończenie mała ciekawostka o mnie - po obejrzeniu wystawy uważam, że nie ma seksowniejszego ubioru dla mężczyzny od tego 'ala Marc Darcy. Zgodzicie się ze mną?


Pocztówki z wakacji

Wszystko co dobre, szybko się kończy, czyli właśnie skończył mi się urlop. Dzisiaj oficjalnie wracam do świata żywych, czyli do pracy, bloga i codzienności. Wspaniale spędziliśmy czas zwiedzając, chodząc do teatru, robiąc zakupy i jedząc w świetnych restauracjach. Było fantastycznie, chociaż denerwowały mnie wszechobecne tłumy ludzi i kolejki. Ale to wina mieszkania na wsi - odzwyczaiłam się już od tego :)

Po moim ostatnim pobycie w Londynie, napisałam na blogu, że nie spodobało mi się to miasto. Jednak teraz, gdy miałam więcej możliwości poznania Londynu, mogę śmiało napisać, że było warto tam pojechać. Wspaniale było móc zobaczyć miejsca, o których słyszałam tylko w telewizji lub o których czytałam w książkach i gazetach. Praktycznie na każdym kroku w centrum jest coś wartego zwiedzenia! Mnie najbardziej zachwycały stare budynki z pięknymi zdobieniami, kolorowymi drzwiami oraz zadbanymi roślinami wkoło. Cudowne! Ciągle biegałam z aparatem robiąc im zdjęcia, ku uciesze mojego D. :) Gdyby tak każdy dbał o wygląd swojego domu! Ja w każdym razie się zainspirowałam i za kilka tygodni biorę się za malowanie naszego domu :)

pocztwkazlondynu2013.jpg

1. Piękne detale na bramie Hyde Park Corner; 2. Niebieskie drzwi w London Tower; 3. Widok na London Dungeon i Sea Life z London Eye; 4. Urocze detale miasta Batch.

pocztwkazlondynu20131.jpg

1. My; 2. Obraz zrobiony z taśmy z kaset magnetofonowych; 3. Obrazki insektów w Natural Science Museum; 4. Ja pod bramą kościoła w Batch - miasta Jane Austen. 

pocztwkazlondynu20132.jpg

1. Obraz w London Tower; 2. Królewski gwardzista na straży; 3. Najdroższa lalka Barbie jaką widziałam, ubrana w suknię zrobioną z próbek kolorów Pantone; 4. Naturalnej wielkości królowa w całości zrobiona z klocków lego w sklepie Hamleys.

pocztwkazlondynu20133.jpg

1. Tiffany's na Bond Street; 2. Najdroższa ulica Loncynu - Bond Street; 3. W muzeum Sherlocka Holmes'a; 4. Każdego dnia nasze łóżko było w ten sposób dekorowane ręcznikami :)

pocztwkazlondynu20134.jpg

1. Bath - miasto kontrastów. W starych budynkach są nowocześnie urządzone wnętrza; 2. Piękne, drewniane drzwi i mnóstwo roślin. Lubię to! 3. Okiennice zewnętrzne optycznie powiększają okna i sprawiają, że dom staje się bardziej interesujący; 4. Wystawa okienna. Moją uwagę przykuły kolory i świetna galeria zdjęć za manekinami.

pocztwkazlondynu20135.jpg

1. Kawa i deser we francuskiej piekarni Paul; 2. W libańskiej restauracji Comptoir; 3. Pyszny mrożony jogurt z owocami w Harrods; 4. Kawka z woskową Audrey Hepburn w Madam Tussauds.

Czy zauważyliście na zdjęciach, że obcięłam włosy? Nosiłam się z tym zamiarem już od jakiegoś czasu i w końcu, tuż przed wylotem, zdecydowałam się na zmianę. 

W ciągu zeszłego tygodnia otrzymałam od Was dziesiątki maili, za które gorąco dziękuję. Bardzo chciałabym pomóc każdej/każdemu z Was, dlatego proszę, abyście uzbroili się w cierpliwość. Przyszły tydzień będzie różnił się trochę od tymczasowych na blogu, jako że skoncentruję się tylko na udzielaniu porad i dekoracji Waszych wnętrz. Następne kilka dni poświęcę na przygotowania, aby wszystko miało ręce i nogi, dlatego jeśli macie jakieś wnętrzarskie problemy, zajrzyjcie koniecznie. Będzie mi miło, jeśli powiecie o tym wydarzeniu rodzinie i znajomym - może im też potrzebna pomoc? Dajcie światu znać, że od 10-15 czerwca InteriorsPL będzie inspirowało, motywowało, pomagało i dekorowało! 

wiolapodpis.jpg

Wiola wypoczęła i wraca z nową dawką energii!

Jak mogę Ci pomóc?

Jestem zajęta dziś pakowaniem i sprzątaniem... robię to odliczając dni do naszego urlopu. Pakuję się wcześniej, aby niczego nie zapomnieć:) Czy jest coś gorszego, od myśli, że zapomniało się czegoś, siedząc już w samolocie na pasie startowym? Nie znoszę tego, a Wy? Miałam nie brać ze sobą laptopa, ale pytanie brzmi, czy będę wystarczająco twarda, aby wytrzymać w tym postanowieniu? No cóż, okaże się w praniu :) Jeśli zauważycie mnie na Facebooku lub na blogu w ciągu następnych 10 dni, będziecie wiedziały dlaczego :) W głowie mam zakodowane: URLOP=PORZĄDKI. Po pierwsze nie lubię zostawiać bałaganu w domu, a po drugie, jeszcze przyjemniej wraca się po wakacjach do domu ze świadomością, że jest czysty i pachnący. Ostatnią rzeczą, jaką będę chciała robić po powrocie z urlopu, jest latanie na szczotce ;) Taki ze mnie organizacyjny wariat! 

metamkobwle131.jpg

Nie ma w tym tygodniu Friday's Decor Doctor, ale kilka godzin temu odpowiedziałam na kilka maili z prośbą o pomoc, ponieważ chcę po powrocie nadrobić wszelkie zaległości. Chciałabym zrobić tydzień poświęcony tylko pomaganiu Wam w dekoracji: Friday's Decor Doctor, Szkoła Pięknego Wnętrza, może jakieś forum poświęcone odpowiadaniu na Wasze pytania, itp. Co Wy na to? Może macie jakieś dodatkowe pomysły lub idee? W jaki sposób mogę Wam pomóc?

Zdjęcie powyżej to kawałek miętowej sypialni Karoliny, czyli pokój, który udekorowałam w ramach współpracy z portalem Kobieta Wie Lepiej. Kliknijcie, zajrzyjcie i zobaczcie, jak było przed, a jak jest po zmianach :) 

wiolapodpis.jpg

Do usłyszenia kochani! Jeśli będziecie się nudzić, zajrzyjcie na Facebook, Pinterest oraz Instagram :) Na Instagramie definitywnie już wkrótce pojawią się pierwsze zdjęcia z Londynu :) Trzymajcie się ciepło,