dzieci

Cztery krótkie słowa, które zachwiały fundamentami mojego świata

Przedwczoraj, w sobotę 26 kwietnia usłyszałam cztery słowa, które zachwiały fundamentami mojego poukładanego świata. Cztery słowa, na myśl których dostaję zimnych dreszczy na plecach. Kilka krótkich słów, których nikt nie chce usłyszeć, a które tak bardzo bolą.

Trzy dni, cztery słowa, a ja nadal nie mogę jeść lub spać.

-‘Nie możecie mieć dzieci’ – bo tak brzmiały ciche i wolno wypowiedziane słowa naszego lekarza.

Pamiętam szok i niedowierzanie, które wypisało się na twarzy mojego męża. Pamiętam też, że tak bardzo podskoczyło mi ciśnienie, że zaczęły mnie palić policzki i uszy. Słowa ugrzęzły w gardle. Pamiętam trzęsące się dłonie DP, gdy odbierał papiery od lekarza z wynikami naszych badań. Pamiętam, gdy wracaliśmy przytuleni razem do samochodu i ciszę, która zaległa w aucie aż do powrotu do domu. Oboje byliśmy pogrążeni we własnych myślach, nieskorzy do rozmowy.

Pamiętam łzy, które popłynęły po naszych policzkach, gdy zaczęliśmy w końcu rozmawiać. Przytuleni trwaliśmy tak minuty, a może godziny... Nie wiem. Z siebie nawzajem czerpaliśmy siłę, aby przeżyć kolejny dzień. Burza z piorunami. Nawet niebo było załamane. Ptaki przestały śpiewać.

Co zrobić, gdy nasze marzenia i plany zostają zbite na tysiąc drobnych kawałków, jak piękny kryształ? Jak posprzątac ten bałagan, aby nie zostało po nim żadnych śladów? Żaden ból?

Na razie najlepszym sposobem jest niemyślenie. Nie zastanawianie się, co dalej. Nie snucie marzeń. Na razie najlepszym rozwiązaniem na przeżycie tego wszystkiego jest oddychanie i wiara, że wszystko jeszcze dobrze się ułoży. Bo przecież tylko dlatego, że coś nam teraz nie wychodzi, nie znaczy, że nigdy się nie zdarzy, prawda?

Zapisaliśmy się na drugą turę badań. Może to błąd? Pomyłka? Może da się to jakoś naprawić? Niebieska sypialnia gościnna nadal jeszcze zostanie tylko niebieską sypialnią gościnną... Pustą i niezamieszkaną.


Długo myślałam, czy dobrze robię umieszczając ten post. Przeważyła jednak we mnie myśl, że zawsze jestem i byłam z Wami szczera. Ten jakże delikatny czas w naszym życiu tym bardziej zasługuje na chwilę prawdy. Nawet, kiedy pisanie o nim robi kolejną dziurę w moim podziurawionym już sercu. 


DIY - wazony, które robią furorę

Zapomnijcie o zwykłych, nudnych wazonach! Moje najpiękniejsze okazy pochodzą z second-hand-shopów i oryginalnie wcale nie były wazonami! A jeśli były, były nuuuuudne :) Dzięki farbie i mojej kreatywności stały się niepowtarzalnymi i jedynymi w swoim rodzaju pięknościami. Gdy nie ma w nich kwiatów, są ozdobą samą w sobie :)

W naszym domu zawsze są jakieś kwiaty cięte. Najczęściej są zrywane z naszego ogródka, okolicznych pól i łąk, ale równie często kupuję bukiety na wyprzedażach w Tesco, lub w mojej ulubionej kwiaciarni w mieście. To silniejsze ode mnie :) Kocham je nie tylko za zapach i ich delikatny wygląd, ale też za to, jak w magiczny wręcz sposób potrafią odmienić szare kąciki mojego domu. Czy Wy też dekorujecie swoje wnętrza kwiatami?

Zobaczcie moje najnowsze wazonowe zdobycze i wytwory:

Moje wazony inspirowane ceramiczną serią Jonathana Adlera "Utopia":

Z pianki wycięłam buźki, które następnie przykleiłam do kieliszka i metalowego pojemnika po kawie. Całość pomalowałam farbą w spray'u. Jeśli macie dzieci, może to być to fajny sposób na spędzenie razem długiego, jesiennego wieczoru. Niech pomogą Wam w tworzeniu buźki, klejeniu i malowaniu! Założę się, że śmiechów będzie co niemiara :)