Podróże

20 paradoksów i irlandzkich szaleństw

Lubię tę Wyspę. Ale czasem zupełnie nie rozumiem, o co tu chodzi! No bo posłuchajcie...

  •  Pory roku są czasem zupełnie pomieszane, a lato i zima tylko tym różnią się od wiosny i jesieni, że troszeczkę rzadziej pada... Choć tak naprawdę nie przesadzę, jeśli napiszę, że występuje tu tylko jedna pora roku... deszczowa. Każda inna pogoda jest odstępstwem od normy.

  • Śnieg pada tu bardzo rzadko. Owszem, temperatury schodzą do zera, czasem nawet do -1 lub -3 stopni, ale... najczęściej na tym się kończy. Niech to Was jednak nie zwiedzie. Zamieszkujący wyspę Polacy często powtarzają, że tutaj zimą jest zimniej, niż u nas w Ojczyźnie! Mają rację. U nas mróz jest suchy, tutaj jest wilgotny, przez co ma się wrażenie, że przenika aż do kości. Brrrrr....

  • A skoro już mowa o śniegu, to muszę napisać, że tutaj nie ma zimowych opon, a tubylcy zupełnie nie wiedzą, jak jeździć autem, gdy drogi są oblodzone. Kiedy mój chrześniak obchodził kilka lat temu swoje pierwsze urodziny, hrabstwo Kerry i Limerick było zasypane dziesięcio-centymetrową warstwą śniegu. Mieszkamy w wyżynnej miejscowości i żeby się z niej wydostać najpierw musimy zjechać ze stromej górki, żeby później wjechać pod dużą górę. Wszystko szło dobrze i już-już mieliśmy się rozpędzić, żeby wspiąć się autem na górę, kiedy utknęliśmy za samochodem, który ślizgał się jak oszalały. Co się okazało? Jego opony były tak łyse, że sterczały z nich druty!
Paradoksy Irlandii
  • O każdej porze roku można tu spotkać ludzi w krótkich rękawkach, sandałach, czy miniówkach. Latem to jeszcze ujdzie, bo czasem jest ciepło (!), ale zimą dziewczyny trzęsą się jak osiki, ale kurtki czy płaszcza nie założą. Ba! Nawet ich przy sobie nie mają. Największym szokiem jest dla mnie jednak chodzenie na bosaka...

  • 2-4 nad ranem w weekend. Irlandczycy wracają po imprezie do domów. Dziewczyny niosą buty w rękach i idą boso. Napiszę tylko tyle... poobklejane gumami do żucia chodniki (PS. Za wyplucie gumy na chodnik grozi kara pieniężna!), wymiociny, stłuczone butelki, śmieci, temperatura do 10 stopni... Wyobrażacie sobie to?

  • Kilkumiesięczne niemowlaki mają gołe stopy i głowy. Dlaczego? Bo od noszenia czapeczki włosy robią się ‘brzydsze’, a bez bucików dziecko się hartuje... Oczywiście latem to przejdzie, ale zimą mnie zawsze szokuje.

  • Czy wyszlibyście kiedyś w pidżamie na miasto? Co musiałoby się stać, żebyście tak się publicznie pokazali? Bo wiecie... tutaj to jest na porządku dziennym. Już się nawet temu nie dziwię, choć raz się prawie udusiłam kurczakiem słodko-kwaśnym widząc, jak dziewczyna ubrana w różową pidżamę w białe serduszka wchodzi do chińskiej restauracji odebrać zamówienie. Czasem widzę w sklepach matki z dziećmi – wszyscy w brudnych pidżamach... o 3 po południu! Czy Wy wiecie, o co chodzi, bo ja nie mam zielonego pojęcia?
Paradoksy i szaleństwa Irlandii
  • To samo tyczy się papilotów. Matki, żony, córki, ciotki, babcie przed imprezą zawijają papiloty i paradują tak cały dzień po mieście.

  • Noszenie dresów jest również na porządku dziennym. Panowie często ubierają koszulki z kolorami ulubionej drużyny piłkarskiej, panie chodzą w nich 24/7.

  • Prawie połowa moich irlandzkich znajomych sprząta w swoich domach raz na kilka tygodni.

  • Czy wiedzieliście, że po Irlandii można jeździć samochodem nawet, gdy obleje się kurs na prawo-jazdy?

  • Niektóre drogi są tak wąskie, że zbliżając się do zakrętu trzeba zatrąbić, żeby dać znać ewentualnemu kierowcy jadącemu naprzeciw, że nadjeżdżamy.

  • Ludzie bezrobotni jeżdżą najnowszymi samochodami...

  • W blokach nie wolno trzymać psów.

  • Kupno coca-coli lub innego gazowanego napoju w barze jest droższe od kupna piwa!
Paradoksy irlandzkie
  • Słodycze w sklepach są tańsze od warzyw i owoców.

 

  • Osoby bezrobotne lub z kartą medyczną płacą tylko kilkaset euro za sztuczne zapłodnienie, podczas gdy pracujące muszą zapłacić kilka tysięcy.

 

  • W barach wieczorem muzyka jest puszczana tak głośno, że trzeba krzyczeć, żeby z kimś porozmawiać.

 

  • Drzwi otwierają się zawsze do środka. Osoby o większej tuszy mają problem z wejściem do mikroskopijnych wielkości publicznych toalet.

 

  • Okna otwierają się na zewnątrz... Mieszkanie na wyższym piętrze równa się brudnym oknom. No bo jak tam wsadzić rękę, żeby je umyć?

O innych moich spostrzeżeniach na temat Irlandii przeczytacie w poście Irlandia: tutaj trawa jest zawsze bardziej zielona, a niebo bardziej błękitne oraz 15 rzeczy, których nauczyłam się przez lata mieszkania w Irlandii.

Jestem ciekawa, jakie są Wasze lub Waszych znajomych spostrzeżenia odnośnie tej Wyspy? Są pozytywne czy negatywne?


Sycylia: moje przygody, podróże i wrażenia

Gdzie pojedziemy na wakacje? To pytanie nie schodziło nam z ust od końca maja. Ja chciałam do Szwecji, on w ciepłe kraje. Po raz pierwszy nie mogliśmy zadecydować jak i gdzie spędzimy nasz letni urlop! Tydzień do urlopu... pięć dni... cztery... No to gdzie lecimy? Z decyzją czekaliśmy aż do ostatniej chwili. W niedzielę wylatywaliśmy, ale dopiero w czwartek zabukowaliśmy bilety... A raczej mąż zabukował bez mojej wiedzy. No, niech mu będzie. Szwecja nie zając, nie ucieknie. Sycylio, nadlatujemy!

Plaża Isola Bella

Plaża Isola Bella

Po czterech godzinach lotu, wysiedliśmy z samolotu tylko po to, aby uderzyła nas... fala gorąca. To było podobne do tego, co czuje się podczas wizyty w palmiarni: wchodzimy do nowej strefy i od razu jesteśmy otoczeni ciepłym, klejącym się wręcz powietrzem. Muszę przyznać, że była to bardzo miła odmiana po dość chłodnej i deszczowej Irlandii. Jeden zero dla męża :)

Moje wrażenia z Taorminy

Zatrzymaliśmy się w typowo turystycznym miasteczku – w Taorminie. Położona pomiędzy wybrzeżem, a niskimi górami, była gwarancją cudownych widoków każdego dnia, ale i niezłego treningu: ponieważ Taormina została praktycznie zbudowana na górze, aby gdzieś się dostać trzeba było pokonać mnóstwo schodków lub wchodzić ciągle pod górę lub z górki. Na przykład aby zejść z centrum miasta na plażę można było iść schodami, krętą drogą lub zjechać... kolejką linową.

Za dnia miasteczko turystyczne, wieczorem zamieniało się w rewię mody: na główną ulicę wychodziły setki wystrojonych ludzi w poszukiwaniu restauracji lub kolejnego markowego sklepu. A musicie wiedzieć, że Taormina słynie z obu. Nie mogłam uwierzyć, ze w tak małym mieście jest ponad 90 restauracji! I każda zdawała się być ciągle okupowana klientami. Ale po pierwszym posiłku zdałam sobie sprawę dlaczego – nigdy jeszcze nie jadałam tak pysznej pizzy z wędzonym łososiem, lub tak cudownie pistacjowych lodów! Na samym końcu głównej ulicy odkryliśmy małą knajpkę o nazwie C&G z ręcznie robionymi przysmakami: od rzeczonych lodów, po wszelkie czekoladowe i pistacjowe desery, aż po niesamowicie mocne drinki. Od razu stała się naszą ulubioną i już nigdy nie zamawialiśmy deseru w restauracji: w zamian szliśmy do C&G, tym bardziej, że ilekroć coś kupowaliśmy, dostawaliśmy extra przekąski!

Naszym planem na ten tydzień było wypożyczenie auta i podróżowanie po wyspie. Szybko jednak zrezygnowaliśmy z tego planu: zabrakło nam jaj. Kto kiedykolwiek był na Sycylii, wie dlaczego. Nigdy jeszcze nie widziałam tak szalonych kierowców! Bez zapiętych pasów (po tym od razu można rozpoznać, kto jest turystą, a kto tubylcem), ciągle na telefonie, bez przestrzegania jakichkolwiek przepisów drogowych (nie żartuję!) i przede wszystkim bez używania hamulców (jeżdżących z krętych gór na łeb na szyję). Czyli podsumowując: każdy jeździ, jak mu się podoba. Nie... to nie dla nas. Po Sycylii poruszaliśmy się bezpieczniejszymi autobusami i łodziami. I też dojechaliśmy, gdzie mieliśmy dojechać :)


Sycylia2.jpg

Krajobrazy na wyspie zmieniają się jak w kalejdoskopie: po jednej stronie wulkanu Etna wszystko jest zielone i kwitnące, po drugiej kaktusowe i kamieniste. Coś niesamowitego. Od naszego przewodnika podczas podróży na Etnę dowiedziałam się, że lawa po latach działa jak najlepszy nawóz na świecie: wszystko rośnie większe i smaczniejsze. Teorię tą potwierdziły nasze owocowe zakupy: jeszcze nigdy nie jedliśmy tak pysznych i słodkich czereśni, moreli i nektarynek! Arbuzy i cytryny z kolei były ogromne: ze dwa razy większe od tych, jakie normalnie kupujemy w sklepach. Czułam się jak w raju. Owocowym raju.

Kolejnym niesamowitym przeżyciem była dla nas bliskość wulkanu Etna i Stromboli, które wybuchają co kilka minut. Za dnia widać tylko unoszący się z nich dym, ale wieczorem ‘z bliska’ można podziwiać wydobywające się z nich ogniste łuny.

6 dziwnych faktów, których nauczyłam się o Etnie:

  1.  Ogromnym zaskoczeniem były dla mnie dźwięki wybuchów do złudzenia przypominające te, które słychać podczas burz w ciepłe, letnie dni.
  2. Czy wiedzieliście, że pomimo tego, że oba wulkany nadal są aktywne, u ich podnóża są położone całe wioski i miasteczka? Zapytani o to sycylijczycy odpowiadają, że wiodą tu zbyt dobre życie, żeby się przenosić. Pisałam już o niesamowicie uprawnej ziemi: to ona jest przyczyną, dla której tubylcy żyją tak blisko tej potężnej i nieprzewidywalnej mocy. Myślę, że po tym, jak udało im się oszukać wulkan w latach 90 stali się bardziej pewni siebie... Kiedy wulkan wybuchnął, lawa grubości prawie 10 metrów potrzebowała prawie roku, aby niebezpiecznie zacząć zbliżać się do pobliskiego miasteczka. Inżynierowie zrobili pewien eksperyment, który uratował miejscowych i ich dobytek: od strony miasta przy kraterze wrzucili ogromne bloki betonu, aby od przeciwnej strony wrzucić dynamit. Wypływ lawy został przekierowany w przeciwnym kierunku. Miasto zostało uratowane, ale po dziś dzień widać niezarośnięte jeszcze czarne znaki po tamtej lawie...
  3.  Im bliżej wulkanu, tym inny zapach i smak ma powietrze... Podnóże zarośnięte jest kwitnącymi na żółto krzakami, które nadają powietrzu upajający, słodkawy zapach. Z tej okolicy słyną sycylijskie miody, których można za darmo posmakować w pobliskich sklepach z pamiątkami. Trochę wyżej powietrze staje się bardziej suche o delikatnym posmaku gazu. Jeszcze wyżej robi się zimno i baaaardzo wietrznie. W ciągu dnia zaobserwowaliśmy kilka latających, słomkowych kapeluszy, które wiatr zerwał z głów turystów.
  4. Pozytywnie zaskoczyła mnie ilość Polaków: miałam wrażenie, że byli wszędzie. Pani Kasia za ladą sklepu z pamiątkami (pozwoli Wam wejść do toalety bez opłaty), kierowcy autobusów relaksujący się w knajpkach, turyści... Okazuje się, że Etna jest u nas bardzo popularna :D
  5. Ciekawym zjawiskiem, które zaobserwowałam u podnóża wulkanu to ogromne kokony, które dostrzegłam na drzewach iglastych. Były jasne i wielkości dłoni dorosłego mężczyzny. Zaintrygowały mnie... Cóż to takiego? Czyżby uprawne gleby sprawiły, że to zalążki wielkich szyszek? Nic bardziej mylnego. To kokony gąsienic, które są zmorą okolicznych lasów. Po wykluciu dosłownie zjadają drzewo.
  6. Przy szczycie wulkanu można zaobserwować z daleka białe plamy: to śnieg, który często leży tam cały rok. Zimą, gdy jest go więcej turyści z całego świata zjeżdżają się, aby pojeździć tam na nartach.
Jeden z kraterów wulkanu Etna

Jeden z kraterów wulkanu Etna

Flora pokrywająca kratery

Flora pokrywająca kratery

NIeaktywne kratery i 'księżycowy' krajobraz

NIeaktywne kratery i 'księżycowy' krajobraz

Jednym z najciekawszych i zarazem najpiękniejszych dni był dla nas ten spędzony na łodzi, gdy pływaliśmy po morzu i zwiedzaliśmy dwie pobliskie wysepki: Stromboli i Panarea. Panarea prawie jak raj na ziemi. To jedno z tych miejsc, w które chciałoby się uciec i zapomnieć o świecie: malutkie białe domki, lazurowe morze, przyjaźni tubylcy i cudne, cudne widoki. Przysięgłabym, że w pewnym momencie zobaczyłam Julię Roberts – to tylko potwierdziło moją teorię, że stąd się nie ucieka. Tu się przyjeżdża, żeby uciec.

Ciekawostką o wyspie jest fakt, że nie ma na niej samochodów. Wszyscy poruszają się skuterami lub mini-ciężarówkami, które pełnią różne funkcje: od taksówek aż po samochody dostawcze.

sycylia_podróże_taormina2.jpg
Paranea, Sycylia
Tutaj nawet skrzynki elektryczne są niepowtarzalne!

Tutaj nawet skrzynki elektryczne są niepowtarzalne!

Niemiło zaskoczyła mnie Catania. Nie znalazłam w niej nic godnego uwagi... czy coś mi umknęło? Mnóstwo bloków, zniszczonych budynków i śmieci na ulicach. Ostrzegaliście mnie przed Catanią na Facebooku, gdy zapytałam, które części Sycylii są godne uwagi, ale... chciałam się przekonać na własnej skórze, czy to prawda. Tak, to prawda :) Spędziliśmy tam pół dnia i oprócz pysznego obiadu w przytulnej restauracji przy wybrzeżu (filet z tuńczyka – palce lizać!) nic innego z Catanii nie utkwiło mi w pamięci. Szkoda...

Palermo z kolei poznaliśmy od ‘świętej’ strony... nasza przewodniczka pokazywała nam coraz to kolejne katedry i kościoły... Muszę jednak przyznać, że było co oglądać. Budynki bogate w architektoniczne detale pomieszane były z tymi prostymi, ozdobionymi graffiti. Typowa mieszanka pięknie-brzydko, którą tak często można oglądać w wielkich miastach. Pisałam już o tym po mojej pierwszej wizycie w Londynie. Początkowo nie byłam do tego przekonana, ale im więcej o tym myślałam, tym pewniejsza byłam, że tylko przy brzydkich rzeczach można naprawdę docenić te piękne... Jestem ciekawa co Wy o tym myślicie, oczywiście jeśli jeszcze nie uciekliście przerażeni długością tego posta (to chyba najdłuższy w kilkuletniej historii bloga).

Teraz głos oddaję zdjęciom: one opowiedzą Wam więcej o moim urlopie niż tysiąc słów (a raczej 1252 słowa do tej pory). 

sycylia_podróże_taormina8.jpg
Desery i przekąski w C&G

Desery i przekąski w C&G

Widok na wyspę i wulkan Stromboli

Widok na wyspę i wulkan Stromboli

Stromboli za dnia

Stromboli za dnia

Stromboli wieczorem: dopiero wtedy widać wydobywającą się lawę.

Stromboli wieczorem: dopiero wtedy widać wydobywającą się lawę.

Wyspa Stromboli

Wyspa Stromboli

Mini-ciężarówki są oprócz skuterów jedynym środkiem transportu na wyspach

Mini-ciężarówki są oprócz skuterów jedynym środkiem transportu na wyspach

sycylia_podróże_Panarea8.jpg
Stromboli o zachodzie słońca

Stromboli o zachodzie słońca

Katedra w Palermo

Katedra w Palermo

Katedra w Palermo

Katedra w Palermo

Stare uliczki Palermo... czułam się jak w Brazylii!

Stare uliczki Palermo... czułam się jak w Brazylii!

Palermo
Wybrzeże Taorminy

Wybrzeże Taorminy

Kamienista plaża w Taormina

Kamienista plaża w Taormina

Plaża Isola Bella, Taormina
Teatr Grecki w Taormina, Sycylia
Taormina o wschodzie słońca

Taormina o wschodzie słońca


Irlandia: tutaj trawa jest zawsze bardziej zielona, a niebo bardziej błękitne

Osiem lat mieszkania w Irlandii, setki godzin poświęcone zwiedzaniu kraju, tysiące zrobionych zdjęć, milion niezapomnianych wrażeń i nowych doświadczeń. Mniej więcej tak przedstawiają się moje statystyki odkąd tu zamieszkałam. Byłam w każdym hrabstwie, widziałam największe atrakcje, a jednak nadal nie mogę napisać, że już wszystko widziałam.

Nauczyłam się, że tu nie można się zgubić, a pozorne błądzenie zawsze zaprowadzi mnie na wspaniałe, dzikie plaże lub do urokliwych miasteczek. Jedno jest pewne – jest to kraj kolorowy (z przewagą zielonego ma się rozumieć). Nie lubię dużych miast, bo te zupełnie zaprzeczają mojej teorii barwnego, przyjaznego państwa. Tu wszyscy są zestresowani, zabiegani... jeśli chcecie zobaczyć, poznać i zasmakować prawdziwą Irlandię musicie oddalić się od wygody dużych miast i spędzić trochę czasu podróżując. Zdziwicie się cierpliwością kierowców, pysznym jedzeniem wyłowionym kilka godzin wcześniej z oceanu, smakiem gorącej whiskey...

Zakochacie się w cudownych krajobrazach, które niby wszędzie są takie same, ale zmieniają się ciągle jak w kalejdoskopie. Być może nawet zawiedziecie się irlandzką, nieprzewidywalną pogodą!

Więcej o zwyczajach i nietypowych zachowaniach Irlandczyków przeczytacie w moim poście o 15 rzeczach, których nauczyłam się przez lata mieszkania w Irlandii.

 

podroze_po_irlandii30.jpg

Co musicie wiedzieć podróżując po Zielonej Wyspie:

  1. Podróżując samochodem, np. po Ring of Kerry lub Connemara natkniecie się w miejscach na nietypowe korki w postaci owiec chodzących po jezdni. Z gracją i bez pośpiechu będą sobie szły drogą dając Wam mnóstwo czasu na zrobienie im fajnych zdjęć.
  2. Natkniecie się na trzy rodzaje dróg: autostrady, zwykłe drogi i drogi wiejskie, które będą tak ciasne, że na ostrych zakrętach będziecie musieli używać klaksonu, aby zasygnalizować samochodom z naprzeciw, że nadjeżdżacie.
  3. Autostrady mają zazwyczaj dwa pasy: lewy jest do normalnej jazdy, prawym jeździ się tylko, gdy wyprzedza wolniej jadące auta.
  4. Autobusy są prawie zawsze spóźnione, a godziny przyjazdów i odjazdów są tylko umowne.
  5. Promy, statki i kutry rybackie kursują mniej więcej co godzinę. Czasem jest to jedyny sposób, aby dostać się na leżącą nieopodal wyspę (na przykład wyspę Clare) lub uniknąć kilkugodzinnej jazdy lądem – pokonanie dystansu samochodowym promem w poprzek zajmie Wam niecałe pół godziny, a na pokładzie znajdziecie toalety, sklep z przekąskami i miejsce, z którego możecie podziwiać oddalający się ląd.
  6. Podróżując będziecie potrzebowali ubrania na cebulkę, w tym ciepłego swetra, nieprzemakalnej kurtki z kapturem i nieprzemakalnych butów. Pogoda naprawdę może Was tu zaskoczyć, nawet latem. Pamiętajcie, że na plaży i w górach zawsze jest zimniej i wietrzniej, niż w mieście.
  7. Jeśli zapragniecie kupić w sklepie butelkę wina, jednak macie tą wspaniałą ‘wadę’, że wyglądacie na młodszych, niż jesteście w rzeczywistości, bez paszportu się nie obejdzie. Sklepy nie uznają polskiego dowodu osobistego.
  8. A skoro już mowa o alkoholu, w przeciwieństwie do Polski nie kupicie go o każdej porze dnia i nocy. Rząd irlandzki ustalił godziny, w których można zaopatrzyć się w procentowe trunki: w tygodniu od 10.30 rano do 22.00, w weekendy od 12.30 do 22.00
  9. W większości barów, restauracji i hotelów będziecie mieli dostęp do darmowego Wi-Fi
  10. Bez przejściówki do urządzeń elektrycznych się nie obejdzie, ale niektóre polskie wtyczki będą pasowały do irlandzkich kontaktów... za pomocą nożyczek lub ostro zakończonego pilniczka do paznokci. Najpierw wyłączcie prąd z kontaktu za pomocą guziczka, który znajduje się obok. Nożyczkami opuście w dół malutką dźwignię, która znajduje się w trzeciej, tej dodatkowej dziurce kontaktu i trzymając ją tak w tej pozycji w pozostałe dwie dziurki włóżcie polską wtyczkę.
  11. Walutą Irlandii jest Euro, ale w Północnej Irlandii obowiązuje Funt szterling.
  12. W restauracjach i barach wodę do picia dostaniecie za darmo.
  13. Palenie papierosów jest zabronione w miejscach publicznych: palić możecie w specjalnie wyznaczonych do tego miejscach (usytuowanych z reguły na tyłach budynku).


podroze_po_irlandii39.jpg

Dlaczego warto tu przyjechać?

Ale koniec już mojego gadania. Chcę, żebyście zobaczyli Irlandię moimi oczami. I kto wie? Może zakochacie się w niej jak ja i spotkamy się gdzieś kiedyś podczas wspinaczki na jedną z najwyższych gór Croagh Patrick (ja będę tą, która ciągle przystaje i robi masę zdjęć) lub na promie płynącym na wyspy Aran... Bo naprawdę warto się tu wybrać i zobaczyć, że trawa zawsze jest tu bardziej zielona, a niebo bardziej błękitne. Domki są bardziej kolorowe, a ludzie bardziej przyjaźni. 

podroze_po_irlandii8.jpg
podroze_po_irlandii25.jpg
podroze_po_irlandii4.jpg

Paryż moimi oczami

Byłam w Paryżu. Jednym z najsłynniejszych miast świata. Czy mi się podobało? Owszem? Czy chciałabym tam wrócić? Hell, yeah! To jest jedno z tych miejsc, o których każdy ma własne zdanie. Jedni są zachwyceni, inni narzekają. Jednak trzeba było pojechać i wyrobić sobie własne. Oczywiście, były momenty, kiedy coś mi się nie podobało lub mnie zaskoczyło, ale pokażcie mi miejsca idealne.

Pisałam już w ostatnim poście, co najbardziej spodobało mi się w stolicy Francji: architektura. Nie wspomniałam jednak o tym, jak łatwy Paryżanie mają dostęp do kultury i sztuki! W każdą pierwszą niedzielę miesiąca wstęp do zdaje się wszystkich muzeum (w tym Luwru) jest darmowy. Nic, tylko korzystać! Nam niestety nie udało się z tego skorzystać, obiecałam sobie jednak, że jeszcze tam wrócę. Wszak z Luwrem jeszcze nie skończyłam, nie mówiąc już nawet o innych muzeach, których nie zobaczyliśmy ograniczeni czterodniowym pobytem.

Wiecie, co jeszcze jest fajne w Paryżu? Zieleń. Ile tak wielkich miast może się pochwalić tak ogromną ilością drzew i kwiatów rosnących na ulicach? Ile tyloma parkami, skwerami, czy mnóstwem roślin na balkonach? W Paryżu roślinność jest wszędzie. Niby nie rzuca się w oczy, ale jednak ciągle gdzieś jest i to jest fajne. 

Bardzo nieprzyjemnie nastomiast zaskoczyło mnie metro. Brudne, zapleśniałe podziemne korytarze, okropne połączenia komunikacyjne i stacje, na których nie zawsze można kupić bilet! Tylko z tych przyczyn pierwszego dnia nawaliliśmy i nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich zaplanowanych przeze mnie atrakcji. Błądząc w tą i we wtą straciliśmy mnóstwo czasu i energii. Zmęczeni wcześniejszym lotem do Paryża, a także zrezygnowani i zawiedzeni niepowodzeniem udaliśmy się na spoczynek.

Śmiechy, niedowierzanie i szok towarzyszyły nam cały kolejny dzień. Tym razem zaplanowałam dla nas wizytę w Disneylandzie. Jeśli myślicie, że to atrakcje tylko dla dzieci, jesteście w błędzie. Szalone roller-coastery, domy strachów, kolejki, karuzele, restauracje, sklepy... a wszystko to w cukrowo-bajkowej wersji Disney. Czas oczekiwania w kolejce do atrakcji czasem był porażający (nawet do 90 minut!), ale za sprawą biletów Fast Pass, które umawiały nas na daną godzinę czas oczekiwania skracał się do pół godziny. Niemniej świetnie spędziliśmy czas, choć żeby wszystko zobaczyć potrzeba co najmniej kilku dni. Ziemie należące do paryskiego Disneylandu obejmują powierzchnię 19 km kwadratowych! A gdy pomyślicie sobie, że już wszystko widzieliście, park zaskoczy Was raz jeszcze. Tym razem ogromną paradą rodem z Rio de Janerio ze wszystkimi postaciami ze znanych bajek Disney’a okraszonych mega pozytywną muzyką. Było tak wesoło, tak kolorowo i tak szalenie, że miałam łzy w oczach. Serio! Mój mąż się ze mnie śmiał, a ja... No cóż. Wzruszyłam się :D W nagrodę (a może za karę?) dostałam tak wielką watę cukrową, że nie mogłam jej dojeść! Błogość. Czułam tylko błogość. Czy tak wygląda raj?

Nie mam wielu zdjęć z tego dnia... zajęta byłam ciągłym wykrzykiwaniem „ojej!”, jedzeniem słodkości i spędzaniem czasu najpierw w kolejkach, a później na karuzelach, w domach strachów.... Jeśli kiedykolwiek będziecie w Paryżu, musicie zobaczyć Disneyland na własne oczy! My kupiliśmy bilety na jednen dzień na dwa parki i z darmowym autobusem jadącym do i z parku. Jedyne, za co będziecie musieli zapłacić w środku, to jedzenie i zakupy, jeśli będziecie takowe chcieli zrobić. Reszta jest wliczona w cenę biletu. Jako ciekawostkę Wam napiszę, że w parku przeważali wbrew pozorom... dorośli!

Trzeciego dnia w Paryżu zobaczyliśmy praktycznie wszystkie najważniejsze zabytki i miejsca za sprawą sprytnego Hip Hop busu. Płaci się za bilet za cały dzień i można z niego wysiadać i wsiadać z powrotem ile dusza zapragnie. Dojedzie się w ciekawe miejsce: wysiadka. Zobaczy – wsiadka i jazda w kolejne. Busy krążą co 15 minut, więc są bardzo dogodne. Świetna sprawa, gdy ma się tylko kilka dni w mieście i gdy chce się je wykorzystać na maksa! Zaletą busów jest otwarte piętro, z którego można wszystko dokładnie zobaczyć oraz radio w kilku różnych językach, którego słucha się przez podłączone słuchawki, a które opowiada o zbliżających się zabytkach i muzeach. W przerwach lecą francuskie piosenki. Moją ulubioną była ‘Summer in Paris’.

Pod Moulin Rouge wysiedliśmy głodni. Niestety z tamtejszej restauracji nie skorzystaliśmy, bo płacenie 180 euro za kolację za osobę było dla nas stanowczo zbyt dużą kwotą. Owszem, może i warto zobaczyć, zasmakować i posłuchać, o co tyle szumu, ale wiecie co? Mona Lisa jest sławniejsza od Moulin Rouge, a nie życzy sobie tyle za obcowanie z nią! Objad zjedliśmy w pobliskiej restauracji. Były steki, był kurczak z grilla, kawa, lody i moje ulubione creme brulee. Wszyscy wyszliśmy zadowoleni i z pełnymi brzuchami. Stamtąd przespacerowaliśmy się do magicznej dzielnicy Montmartre. Pozytywnie zakręceni ludzie, piękne widoki i wspaniała, klimatyczna okolica. Jakże się cieszę, że posłuchałam Waszych rad i wybrałam się tam z moimi znajomymi. Żałuję tylko, że było już tak późno i dłużej nie błądziliśmy po tych pięknych uliczkach. 

francja_podroze_142.jpg

8 rzeczy, których NIE robimy w samolocie

Od lat przynajmniej kilka razy w roku latam samolotami. Wizyty rodziny w Polsce, urlopy za granicą, szkolenia... Miałam loty lepsze i gorsze. Turbulencje, opóźnienia, chamstwo współpasażerów, zmęczone stewardessy. Mam wrażenie, że już wszystko widziałam. Latanie (przynajmniej dla mnie) jest stresującym przeżyciem, a o ileż przyjemniej byłoby siedzieć w samolocie, gdyby moi współpasażerowie znali kilka podstawowych zasad savoir vivru. Moglibyśmy uniknąć tylu nieprzyjemnych sytuacji a i lot wtedy nie byłby taki straszny.

czego_nie_robimy_w_samolocie141.jpg

 

  1. Nie wchodzimy na pokład narąbani jak beka. Po pierwsze osobom siedzącym obok bardzo nieprzyjemnie jest siedzieć w alkoholowych oparach nieświeżego oddechu. Po drugie, kiedyś mój lot był opóźniony prawie pół godziny z powodu awanturujących się pijaków! Zaczęło się niewinnie od wołania stewardess z pytaniem, czy się rozbijemy. Skończyło na krzyczeniu na załogę. Musiała być wezwana straż lotniska, a awanturnicy wyprowadzeni z samolotu. Wtedy nikomu nie było do śmiechu.
  2. Wyłączamy dźwięki w grach i filmach. Inni mogą chcieć spać!
  3. Nie puszczamy bąków. Serio mówię. Siedziałam wczoraj obok takiego. W powietrzu unosił się namacalny zielony dymek... Pan powinien dostać się do księgi rekordów Guinessa, bo pierdział z prędkością jednego bąka na dwie minuty! A do toalet jest przecież tylko kilka kroków...
  4. Cierpliwość ponad wszystko. Stewardessa też człowiek i też może mieć gorszy dzień.
  5. Nie krzyczymy i nie mówimy podniesionym głosem. Nie zapominajmy, że wokół nas siedzą ludzie, którym może to przeszkadzać. Albo dzieci, które chcą spać. A skoro już jesteśmy przy dzieciach...
  6. Nie narzekamy na płaczące dzieci. A jeśli nam to tak bardzo przeszkadza, zaopatrujemy się w słuchawki z uspokajającą muzyką. Wszak dzieci nie rozumieją, co się dzieje, są przestraszone lub zwyczajnie zmęczone.
  7. Nie przepychamy się do wyjścia. Najpierw wychodzą osoby z pierwszych i ostatnich rzędów. Nie widzę sensu w takim przepychaniu się do wyjścia tym bardziej, że i tak wszyscy muszą czekać w kolejce do odprawy paszportowej, a później po bagaż.
  8. Podczas kasłania zakrywamy usta. To samo podczas kichania lub ziewania. Takie to oczywiste, a jednak nie do wszystkich dociera.

Jedyne, co mi się podoba w lotach do i z Polski, to oklaski po wylądowaniu. Zdaje się, że jesteśmy jedynym narodem, który tak robi!

Czy o czymś zapomniałam? Z jakimi doświadczeniami Wy się spotkaliście? Jakie są Wasze przemyślenia odnośnie latania?